czwartek, 6 września 2012

Uchyłek serca

- Poproszę trzy bilety - odezwał się mój przyjaciel w sklepie, w mieście po drugiej stronie Polski. Zaczał wyliczać - Studencki dla Stacha, dla mnie normalny, a... - zawiesił głos na moment i skierował na mnie swoje spojrzenie - Ej, Krawiec, dla Ciebie to chyba nienormalny???

Ekspedientka, nie znając wprawdzie pełnego kontekstu tego udanego żartu słownego, wybuchnęła śmiechem. Wieloletni koledzy parsknęli dobitnie głośno. Ja również się śmiałem. Kilka lat temu, czasami, nie zawsze, udawało mi się zdobyć na zdrowy dystans do mojej choroby. Zreszą wśród moich kumpli, zasiadających w loży szyderców, nie miałem wyjścia - trzeba było przymrużyć oczy na te wszystkie moje demony, umalować im mordy, dorobić czerwone nochale, ubrać w za krótkie spodnie i uzuć przydługie buty. Choć te clowny stawały się po chwili na powrót moimi straszydłami, to sama próba zmiany ich postaci była dla mnie cenną lekcją pokory i oswajania się z myślą, że w pewnym sensie jestem nienormalny. Jestem inny... Dla jednych bardziej wrażliwy, czy wręcz nadwrażliwy, dla innych - co tu dużo mówić - psychiczny.

Bo my, Łukasz - pocieszała mnie kiedyś znajoma w szpitalu, z podobną historią... raczej kartą choroby co moja - to po prostu bardziej wrażliwi jesteśmy... Przyznam szczerze, że mimo jej dobrych chęci wsparcia i zrozumienia, takie usprawiedliwienie do mnie w ogóle nie przemawiało wówczas i... z trudem przemawia teraz.

Dziś jest ze mną o niebo lepiej niż te kilka lat temu, jednak nadal czuję, że jakoś tak odstaję... Często spać nie mogę, kiedy następny poranek ma przynieść coś ważnego, a to się przejmuję, przeżywam, zbyt łatwo zniechęcam, drastycznie szybko ubywa mi wiary w Boga, w siebie i drugiego człowieka. Kilka nocy wstecz nie spałem, bo za dnia miałem świętować swoje urodziny - o poranku rozpoczęte Mszą świętą w mojej intencji, zakończone imprezą w barze o zmroku (a jak się okazało - prawie o bladym świcie... na placu zabaw... przy dźwięku skrzypiec i gitar flamenco, w klimacie fiesty, z przyjaciółmi, którzy licznie dopisali). Paranoja, przecież nic strasznego na mnie nie czekało - a przewracałem się z boku na bok do rana, jak już zasypiałem, to na koszmary. Wracając do sedna, najczęściej mam gdzieś żałosne pocieszanie, że za wrażliwość można zapunktować u innych dziewczyn ("ty wiesz, on lubi poezję i gra na flecie!"), i nawet apoteoza ludzi nadwrażliwych Kazimierza Dąbrowskiego (przytaczam ją pod koniec wpisu) w przypływie złości i nie akceptacji mojej struktury psychicznej jest tylko laniem wody, wody po kaczce... Wątła jest ta moja struktura psychiczna. Facet wrażliwy, znaczy się słaby. A żaden facet, nienawidzi być słabym. Ja też nie. Jeszcze pół biedy, gdy facet się wzruszy od wielkiego święta ("żabciu, z jaką gracją ty myjesz te naczynia"), lecz dużo gorzej, kiedy ta wrażliwość spęta myśli, wypacza uczucia i zakrzywia zmysły, zwala do łóżka, łamie życie, grzebie nadzieję. Wrażliwość taka nie jest cnotą, a słabością, policzkiem, hańbą. I mimo tego, że jest ze mną lepiej, ja nadal takiej wrażliwości, a raczej jej nadmiaru, obawiam się każdego dnia.

Choć nie wiem, jakbym się starał, spinał, to i tak wrażliwość, o różnych formach wyrazu, musi gdzieś o sobie dać znać. I jeszcze większe zbiera pokłosie dramatu, gdy się jej wypieram, gdy chcę być twardy... na siłę. I też nie służy ślepa gloryfikacja, gdzie każde niedomaganie można zrzucić na wzmożoną, chorobliwą wrażliwość. Dużo łatwiej jest mi przeżyć dzień, kiedy rano, na modlitwie przyznaję się do swojego mankamentu i proszę, by Bóg zamienił go w dar dla mnie i innych. Jest mi łatwiej przeżyć dzień, kiedy już z rana przyznaję się do skazy na sercu, przez którą moje niewidoczne cierpienie, cudzy krzyk czy płacz pali boleśniej, dotkliwiej. Uwalnia mnie od cierpiętnictwa świadomość mego uchyłku powstałego gdzieś głęboko w sercu, gdzie silniej wzmaga się lęk, rozpacz, gdzie dogodnie czują się demony niosące zniechęcenie, obawę, rezygnację, lecz też gdzie potrafią zawieruszyć się wspaniałe emocje i uczucia, dzięki któremu czasem widzi, słyszy i czuje się bardziej, w powierzchni którego prędzej o szczelinę dla drugiego, dla piękna.

Bez niepotrzebnego roztkliwiania, przyznam, że uczę się na moją słabość patrzeć nie jak na przekleństwo (7 lat i 3-letnich studiów skończyć nie może; taki stary i sam; psychol), lecz po Bożemu, jak na zaczyn siły, która przyczyni się kiedyś do powstania jakiegoś dobra. Większego dobra niż to, że wtedy w tym mieście na drugim końcu Polski, i w tamtym czasie, mogłem jeździć za darmo... bez nienormalnego biletu. Zresztą, niektóre dobra są już widoczne. Należy do nich chociażby... Luckrownia. :)
Nie przychodzi mi łatwo ta nauka akceptacji samego siebie, ale zaniechanie podejmowania jej każdego dnia na nowo jest dla mnie naprawdę niebezpieczne.



Na koniec oddaję głos pewnej historii, która mnie porusza, która wyraża wypisane powyżej myśli (odtwórzcie dwie części w trybie pełnego ekranu i dobrej jakości, obejrzyjcie na spokojnie, to jeden z najpiękniejszych filmów na youtubie, jakie widziałem - więcej nic nie napiszę).



Przesłanie do Nadwrażliwych


Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność - wśród jego pewności
za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych zarażając się każdym bólem
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi
bądźcie pozdrowieni.

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność niemówienia innym tego co w nich widzicie
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,
za nieprzystosowanie do tego co jest a przystosowanie do tego co być powinno
za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane
ukryte w was.

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.

Bądźcie pozdrowieni
za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane -
(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli
poznać wielkości tych, co przyjdą po was)
za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować
że jesteście leczeni zamiast leczyć świat
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę
za niezwykłość i samotność waszych dróg
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.

Kazimierz Dąbrowski