czwartek, 7 lutego 2013

Znajdź mi żonę!

Skoro moje studia zawalone już praktycznie po całości, to – nic straconego – pójdę na całość na łamach Luckrowni. Podczas gdy telefon bezlitośnie milczy i ani drgnie, by zawiadomić mnie o tym, że rozpoczęła się procedura przyjęcia do programu lekowego, bez krępacji zwierzę się wam z przebiegu kampanii społecznej „Pomóż Lucowi znaleźć żonę”, organizowanej bynajmniej nie na moje życzenie. Odłożę na moment codzienne bolączki. Świat się przecież nie kończy na moich, nadal kłutych, czterech literach, jest nadto więcej, bardziej zgrabnych słów, za pomocą których mogę opowiedzieć wam, co u mnie. A okazja do radości nie byle jaka: tłusty czwartek 2013, drugie urodziny Luckrowni, dzień, w którym warto pokusić się o opis słodkiej histerii wielkich poszukiwań. Zapraszam wszystkich czytelników na nieromantyczną komedię ze mną w roli głównej.


Mam 27 lat i jestem sam. Świetne zawiązanie akcji, tym bardziej kiedy nie przemilczymy ubogiej przeszłości damsko-męskiej, a przede wszystkim wątku wielkiej, burzliwej i nieszczęśliwej miłości, która zdaje się naznaczać minionych lat kilka w żywocie nieszczęśliwego kawalera. A jakiego innego? Szczęśliwego? Nie w tym odcinku.


Jestem sam, choć prawdę mówiąc nie mam większych problemów w nawiązywaniu znajomości z kobietami. Gdzie zatem leży przyczyna? Kiedy męska część publiczności zacznie snuć domysły o skłonnościach homoseksualnych głównego bohatera lub - co bardziej prawdopodobne - oskarży go o brak... ajajaj, wtenczas u przedstawicielek słabszej płci ta sama postać wzbudzi sympatię i wyłoni skrytą w głębinach niewieściej duszy potrzebę niesienia pomocy biedakowi tonącemu w morzu samotności.

Swoje starania o znalezienie wybranki serca ograniczam jedynie do upartej modlitwy i sumiennego przywdziewania wymiętolonych koszul, które zdają się krzyczeć swoją niewyjściową fakturą "Pomóż mi, wyprasuj". Mógłbym jeszcze zdradzić parę sekretów, ale... no cóż... bez owej pary nie mają one znaczenia. Inni wiedzą lepiej.

I w tym miejscu fabuły pojawią się postacie poboczne, których widok powoli przysychającej połówki pomarańczy roztkliwia, a nieodparta chęć zaradzenia cierpieniu, które niezaprzeczalnie związane jest ze stanem wolnym naszego bohatera, wypycha je wszystkie w kolejnych scenach z planów dalszych na plan pierwszy tego złośliwego nie-romans-sidła.

Mama, podczas rozmowy telefonicznej "co słychać?"
- Synu, wiesz, że w Twoim bloku mieszka kolega taty? Ma dwie córki. Widziałeś je już?

Tata, na widok syna cierpiącego
- Jakbyś znalazł sobie dziewczynę, to tydzień i by Ci minęła depresja.

Sąsiadka rodziców głównego bohatera, tak przy okazji
- Przepraszam, pani Tereso, tak przy okazji... czy pani syn, Łukasz, ma dziewczynę? - zapytała sąsiadka z klatki obok.
- Nie, nie ma. Nic nie wiem... - odpowiedziała ciut zmieszana moja mama.
- No jak to?! Pani Tereso, ciągle go widzę z dziewczyną!!! Ostatnio cały czas z nią chodzi! - zaprotestowała podwórkowa obserwatorka.
- ???
Zatroskanie sąsiadki można bez wątpienia tłumaczyć weselną posuchą w okolicy.

Czesław, 90-letni przyjaciel rodziny, który na weselach jako jeden z pierwszych prosi do tańca, a z parkietu schodzi ostatni, zawstydzając nie jednego młodziana
- Oho, siostrzyczko - tak zwykł mawiać Czesio do mojej mamy - widziałem Łukaszka na Krakowskim z dziewczyną. O taką, niedużą - wypowiedzi towarzyszył energiczny wymach dłoni na wysokość metra sześćdziesięciu.
- Czesiu, a może to była jego córka chrzestna? - zapytała spokojnie.
- Och, no co siostrzyczka? Nie może być - szedł w zaparte - to na pewno była dziewczyna, jak Boga kocham!

Oczywiście, jak przystało na komediodramat o złamanym sercu, akcja niekiedy toczy się w różnych placówkach medycznych...

Dentystka i techniczka stomatologii w gabinecie, odwiedzanym przez głównego bohatera od lat dziecięcych
- Dzień dobry, panie Łukaszu. Ożeniony już pan? – usłyszałem na wejście.
- Nie, jeszcze nie… - odparłem przez zagryzione zęby.
- A my już z panią doktor mamy dla pana kandydatkę, leczy się u nas - na twarzy pani techniczki Krysi pojawił się nienaganny uśmiech - Może pan przyjść w piątek?

Kolega, podczas odwiedzin w szpitalu, z pękiem bananów przyniósł słowo pokrzepienia
- Weź ty se żonę znajdź i ci te wszystkie bóle miną!
- Piotrek, w takim razie przy następnym spotkaniu wraz z receptą przynieś mi lekarstwo.

Lekarka, oglądając wynik EKG
- Serce ma pan w porządku. Nie widzę tylko... dla kogo bije, kto tam jest w środku?
Na twarzy naszego kawalera daje się zauważyć uśmiech... lecz to pewnie wyraz zachwytu nad co prawda wyświechtanym pytaniem, ale po raz pierwszy zadanym w tak błyskotliwy sposób.

Współtowarzysze niedoli w szpitalnej sali, wspominani we wcześniejszym poście pan Bronisław i pan Kazimierz
- E, młody, za tobą przystojniaku, jak zaraz te panny zaczną pod drzwiami wyczekiwać - rozpoczął pan Bronisław.
- Bronku, wysoki taki, to na pewno kolejki będą u nas jak nigdy! - dołączył się wtórem pan Kazimierz, co już było zwyczajem tej sali.
- Chłopie, ale my ci tu selekcje zrobimy. Bo ty wisz, nie liczą się tylko obfite kształty, ino tu - postukał się w swoje czoło Pan Bronisław, a sam gest zakrawał o grożenie palcem - o tu musi mieć taka baba!

Salowa, zalewając kawę
- Ale jesteś wysoki... Ile masz wzrostu? - ta kobieta, w wieku zbliżonym do mojej mamy, wyglądała na sympatyczną, jednak trzymany przez nią czajnik z wrzątkiem budził na wpół zazdrość, na wpół podejrzenia. W szpitalu wrzątek się ceni.
- Metr osiemdziesiąt osiem mam w dowodzie - odpowiedziałem z uśmiechem, spodziewałem się przecież upragnionej chwili relaksu przy kawie z Biedronki. W szpitalu sama rozmowa jest też nie lada atrakcją.
- O to pięknie. Pewnie po rodzicach, prawda? - ciągnęła dalej moja rozmówczyni.
- Zgadza się. Tata wysoki, mama nie-niska - zażartowałem wpatrzony w unoszącą się parę. No właśnie, znowu ta para...
- A dziewczyna ile ma wzrostu? - zmieszany z kawą wrzątek stworzył nowy wątek dla naszej pogawędki.
- Heh, właśnie, nie mam... - odparłem równie zmieszany co zawartość mojego kubka.
- To się świetnie składa. Jest u nas taka pielęgniarka. W sam raz dla Ciebie... Zaraz, kiedy ona ma zmianę... Tak, jutro! Przyślę Agatkę do Ciebie!
Nie bez kozery twierdzi się, że kawa pobudza zmysły... Uprzejmie podziękowałem za... za zalanie.
Następnego dnia przyszła pielęgniarka, nic nie poczułem... Może za dużo lidokainy dodają do tych domięśniowych zastrzyków albo tak twardoskóra jest moja...

A miało być bez wspominania o moich czterech literach.
Dupa.
Nie wyszło.

Kończąc ten jubileuszowy wpis, zachęcam wszystkich do konsumpcji pączków na cześć Luckrowni! Niech nam żyje sto lat! ;)