czwartek, 22 grudnia 2011

Baby shower w Adwencie?
Czemu nie...

Baby shower - anglosaski zwyczaj wyprawiania przyjęcia dla przyszłej mamy, w celu "zalania" ją miłością
i strumieniem prezentów dla wyczekiwanego dziecka. Coraz śmielej pojawia się w Polsce.

       Ma urodzić lada dzień. O ile teraz ta młoda dziewczyna obojętnie przechodzi, a raczej przetacza się pośród złośliwych docinków, z kim to niby nie puściła się za plecami męża, o tyle kilka miesięcy temu nie było tak lekko. Salwy śmiechu oraz domysły otoczenia o zaawansowanych urojeniach w jej głowie, na początkowym etapie zlepiania się komórek dziecka noszonego pod sercem, raniły ją dotkliwiej. Dla większości ta ciąża była niechciana, jednak nieustanne pragnienie matki wystarczyło, by z miłością donosić brzemię życia do chwili obecnej. Dziś, gdy zbliża się termin rozwiązania, już nikt nie ma wątpliwości, że Mariam jest w ciąży, ona z kolei wyzbywa się wszelkich złudzeń, że jej stan błogosławiony może wzrastać w innej atmosferze niż pożerającego dziecię przekleństwa. Pasmo cierpień Maryi niestety dopiero zaczyna zapisywać się na kartach historii... historii zbawienia, by na końcu objawić Prawdziwego Boga w jaśniejącej chwale krzyża. A ja, czy na pewno spodziewam się narodzin Jezusa Chrystusa?

       Nie mógł się Jezus począć z Ducha Świętego w łonie innej kobiety, poślubionej innemu mężczyźnie niż Józefowi z Galilei? Co dobrego może pochodzić z Gallilei? No chyba tylko cieśla. Niech już zostanie ten biedny strugacz stołków na opiekuna dla Syna Bożego, ale czy z tym zwiastowaniem Anioł Gabriel nie mógł się troszeczkę wstrzymać? Dziewczyna by podrosła, związek by się uprawnił, małżeństwo odłożyłoby trochę grosza i, co najważniejsze, ludzie by tak nie gadali. Przynajmniej trochę świętego spokoju zaznałaby cała trójka, a nie już na samym starcie bywa na językach całej okolicy. Nie oszukujmy się, taka nerwówka nie służy poczętemu dziecku. Jeszcze ta nieszczęsna niewola, na dodatek w życie wchodzi, potrzebny jak wrzód nie powiem gdzie, wymysł cezara Augusta o spisie ludności, co oznacza wielką wędrówkę wśród narodu. Szkoda gadać. Mógł ten pierwszy adwent wyglądać całkiem inaczej, znacznie lepiej...
       Zupełnie w odmienny sposób zaplanowałbym to oczekiwanie na Jezusa. Maryja byłaby kobietą, już nie-dziewczynką, z szanowanej rodziny. Tak samo Józef mógłby być bardziej wygadanym i dobrze postawionym człowiekiem z wyższych sfer, najlepiej z tych ówcześnie obejmujących władzę. Nie z dziury takiej jak Nazaret, broń Boże! Ale na przykład z Jerozolimy albo z przepięknych ogrodów Babilonu. Oczekiwanie na dziecko otulone rodzinnym ciepłem oraz ciepłem dań donoszonych ciężarnej przez sąsiadów, poddanych. Może do tego jakieś huczne baby shower na cześć Maryi i nienarodzonego Chrystusa? Obawiam się tylko, że rodzina Syna Bożego, według mojego scenariusza, nie wpisałaby się do historii zbawienia jako Święta Rodzina. Bo jakiego Boga objawiłaby światu, pławiąc się w dostatku, robiąc karierę, w pełnej szczęśliwości bez trudów, niedomagań, prześladowań, żyjąc długo i szczęśliwie? Może takiego, który spełnia marzenia niczym Jim z lampy Alladyna: Pocierasz ręce na modlitwie i jest, boska zasada: pragniesz - prosisz - masz. Chrystusa wyłowiono by z łona Maryi jak złotą rybkę, cały lud czekałby w kolejce przed pałacem jak przed hipermarketem z okazji bożonarodzeniowej promocji.
       Ja też mam wyznaczony przez Boga adwent. I nie tylko ten, w którym czas odlicza się w tygodniach poprzez odpalanie kolejno czterech świec w wieńcu adwentowym. Jest jeszcze ten decydujący adwent, którego upływ odmierza zapalanie gromnicy - pierwszy raz na Chrzcie, potem przy Pierwszej Komunii, Bierzmowaniu, może ślubie czy kto wie... aż do ostatniego tlącego się płomyka przy mojej śmierci i pogrzebie. Przyznam się, że mój adwent nie dość, że również zaplanowałbym inaczej, to często najchętniej bym się od niego wymigał. Spodziewałbym się Boga we wszystkich sytuacjach, których pragnę, w porywach wielkich marzeń i namiętności. Skończyć studia, spotkać tę jedną, założyć rodzinę albo insze znaleźć powołanie, stać się oparciem dla ludzi i samego siebie, być zdrowym. Wtedy Bóg moim zdaniem naprawdę mógłby się objawić w pełeni - dla mnie i dla innych. Natomiast On chcę przyjść do Mnie w tych trudnych, zawikłanych, prozaicznych sprawach, w których czuję się totalnym biedaczkiem, często odrzuconym. Tak czułem się ostatnio, kiedy podupadłem na zdrowiu i nie miałem ochoty czekać na Jezusa. Z pomocą przyszła mi postać Maryi, która w trudnym stanie błogosławionym wyśpiewała swój Magnificat:

Wielbi dusza moja Pana
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy.
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny,
a Jego imię jest święte.
Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie
nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia,
rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu,
a wywyższył pokornych.
Głodnych nasycił dobrami,
a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą, Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie,
Jak obiecał naszym ojcom,
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.


       Bóg dopuszcza w moim życiu wiele biedy, siadająca psychika daje się we znaki, tym samym stawia znaki zapytania co do najbliższej przyszłości. Natomiast po lekturze tych słów zrozumiałem, że Bóg jest ponad, On wybiera to, co słabe. W swoim Magnificacie brzemienna Maryja uczy mnie modlitwy uwielbienia Boga i dziękczynienia Mu za dobro, którego nie widzę, które jeszcze przyjdzie... kiedyś, na samym końcu. To moja recepta na biedę, czyli sytuacje w których całkowicie nie dostrzegam, że moje życie jest dobre, prowadzone ku dobremu - dziękować Bogu za to dobro, które dla mnie przewidział, lecz w chwili obecnej jest poza zasięgiem mojego wzroku, za obfitość życia, którym chce mnie obdarzyć, które dziś w pełni się nie objawiło. Jedynie taka modlitwa i płynąca z  niej radość sprawiają, że podczas oczekiwania na narodziny Chrystusa wyprawiłbym baby shower. Tyle, że moja zgoda na Wolę Bożą, moje ciche, sporadyczne tak przy Maryjnym Fiat, jawi się niczym fiat 126p w cieniu promu kosmicznego.


Przyjdź, Panie Jezu.


Błogosławionych, choć może i trudnych,
Świąt Bożego Narodzenia dla wszystkich!


sobota, 17 grudnia 2011

Bella bella donna by Luc

Ostatnio było smutno, dlatego dziś będzie weselej.

Podobno moje nagranie sprzed roku nie tylko mnie wprowadza w lepszy nastrój.
Dla jednych powtórka z rozrywki, dla innych całkiem świeży video-antydepresant.

Dobrej zabawy :)





sobota, 10 grudnia 2011

Wysiadka

     Kłania się Luc, człowiek z ostatniego wagonu na kolejach losu. Chciałbym dziś Wam opowiedzieć o mojej niekończącej się podróży, a raczej o kolejnym wykolejeniu. Wypadłem znowu z toru życia, a przecież i tak jestem mocno spóźniony. Lat kilka do tyłu...

     Ciemnych dni u mnie przybywa. Wschodów słońca jak na lekarstwo, czas mija mi w szaroburej, smolistej, mollowej tonacji. W moim kalendarzu zamiast prześcigających się nawzajem terminów kolokwiów, oddania prac, zobowiązań, okolicznościowych imprez, mógłbym prędzej odnotować nasilenie sennych wariacji, coraz dotkliwiej paraliżujące ataki lęku, wydłużające się czarne godziny. Tak źle nie było przeszło półtora roku.

    W poprzednim roku akademickim, co prawda z małymi lukami, jęzorem na wierzchu i obgryzionymi paznokciami, ale mimo wszystko - udało mi się dopiąć cztery semestry nauki. W tym momencie nie wiem, czy zaliczę choć jeden z przedmiotów w obecnym, piątym, przedostatnim semestrze, w którym zapisuje się dotychczas długą nieobecnością. Moje studia, rozpoczęte przed laty, przerywane przez chorobę, rozpoczęte na nowo rok temu, ponownie zdają się nie mieć szczęśliwego zakończenia. Czas nauki miał być okazją do wylizania się z psychozy, popsychotycznego marazmu, miał być okresem przejściowym do samodzielności, w której nie straszny ciemny i samotny pokój z oknem i klamką.

     Stoję w polu, z bagażem nie do udźwignięcia. Skończyła się zniżka studencka, cena normalnego biletu zdaje się za wysoka. Ostatni wagon zanika w dali z minuty na minutę. Pozostaje bezkresny ugór.


Dziś jakoś tak bez polotu, bez luckru, ale z prośbą o modlitwę...