Będę ojcem już niedługo. Nie pierwszy raz zresztą, choć nadal oczekiwanie jest dla mnie wielkim przeżyciem. Tym razem dwoje dzieci w drodze. Piąte i szóste z kolei. Trochę mnie to wielodzietne ojcostwo napawa lękiem, ale wzbudza przeogromną radość.
Henryk i Zofia - tak podczas najbliższej Liturgii Paschalnej zostaną ochrzczone moje przyszłe dzieci chrzestne. Dołączą do swego "chrzestnego rodzeństwa" - Wiktorii, Zuzi, Julki i Jeremiego. Trudno uwierzyć, ale obaw co do tej duchowej i fizycznej posługi wcale mi nie ubywa wraz z upływem lat. Tyle że teraz, z perspektywy czasu, bardziej zdaję sobie sprawę z wielkiej radości, którą potrafi wnieść w życie taki szczególny rodzaj więzi. Więzi, choć różnie nazywanej, ale znanej i wielce istotnej w chrześcijaństwie już od pierwszych wieków Kościoła.
Tym, co mnie przeraża, jest odpowiedzialność spadająca na barki ojca chrzestnego. Pomijam już kwestie finansowe, bo dzisiejsza zasobność mojego portfela zapewne nie rozbudza marzeń rodziców o kładzie, laptopie, operacji plastycznej czy mieszkaniu dla swoich pociech. Mam na myśli tę odpowiedzialność, która rzeczywiście może wyrażać się w całej materialnej otoczce kolorowych pakunków, ale tak naprawdę chce dać więcej niż uśmiech i ekscytacja przy rozplątywaniu misternie zawiązanych wstążek czy rozrywaniu zdobnego papieru. W razie potrzeby pomagać w wychowaniu, utrzymaniu - to jedne z zadań czekających na mnie, ale jako ojciec chrzestny powołany jestem do opieki duchowej w rozwoju wiary, o którą proszę w imieniu dziecka, w tej prośbie poręczam za nie i zobowiązuję się do ojcowskiej troski w drodze tego człowieka do zbawienia. Świadomość własnej ułomności w dochowywaniu wiary w codziennym życiu sprawia, że znów z drżącymi rękoma odpalę świecę z Paschału.
Być może kontrowersyjne będzie dla niektórych to, co teraz napiszę, ale poniższe spostrzeżenie, potwierdzane było wielokrotnie podczas mojego kilkuletniego, duchowego ojcostwa. Nadzwyczaj często obecność tych dzieci w moim życiu pomaga mi w osobistym wzroście wiary. Z jednej strony czuję się wezwany do modlitwy za ich rodziny czy ich dziecięce problemy, które wcale nie są małe. Z drugiej - to właśnie te dzieci modlą się za mnie jak za swojego ojca, co było i jest dla mnie nieprzecenionym wsparciem.
Pamiętacie może Jeremiego? (Jeśli nie, to polecam krótki post o nim.) Nie wspominałem chyba nigdy w wirtualnej przestrzeni, że mój bratanek urodził się z kilkoma poważnymi problemami zdrowotnymi i podczas pierwszych miesięcy jego życia istniało niebezpieczeństwo, że mogą one świadczyć o poważnym kalectwie. Teraz prognozy lekarzy są o wiele bardziej optymistyczne. Niespełna 3-letni Jeremi przeszedł pierwszą operację, wynik raczej nie jest pozytywny. Jednak jego bohaterstwo, na przykład kiedy podczas pobierania krwi z żyły nawet się nie skrzywił, dodaje mi odwagi. Sytuacja zdrowotna Jeremiego, mimo wielu pozytywnych obserwacji w rozwoju, nadal stoi pod znakiem zapytania. Ten znak zapytania natychmiast staje się dla mnie sygnałem do powierzenia Bogu jego życia.
Zuzia, o której kiedyś też wspominałem (kto nie zna Zuzi i jej twórczości - niech pozna!), modliła się za mnie regularnie, jak pozostałe jej "chrzestne siostry". Wczoraj, po wspólnym wypadzie do nowo otwartego, największego placu zabaw w centrum i odremontowanego McDonalda, Zuzia wraz ze swoimi rodzicami zaprosiła mnie na swoją I Komunię Świętą. Przypomnę jej "dziecięcą ikonę":
Zuzia, 9 marca 2009 |
Nie powiem, trapią mnie wyrzuty, że moje życie w wielu sytuacjach jest antyświadectwem. A jak do tego dojdzie brak finansów na chociażby najskromniejsze prezenty i bardziej przykry brak sił i radości, potrzebnych do spędzania czasu z chrześniakami, to wtedy czuję się zupełnie jak karykatura chrzestnego. Tyle że moje dzieci wcale nie oceniają mnie tak surowo. Dziewczynki zawsze cieszą się z moich wizyt. Nawet jeśli wyrzucają mi długi okres nieobecności, to ich złość przechodzi po pierwszej wspólnej zabawie. Jeremi, kiedy chciałem go sprowokować i zapytałem, czy zauważył jak schudłem 30 kilo (a jest spostrzegawczy, bo długo powtarzał "Nie ma cicia", by wszystkim oznajmić, że mój kucyk ("ciucik") z tyłu głowy został bezpowrotnie odcięty) odpowiedział zaskakująco.
- Jeremi, a wujek Łukasz jest gruby czy chudy?
- Nie jest chudy...
- Jak to? A jaki jest?
- Jest gruuuby i silny! :D
Mogę z dumą stwierdzić, że posiadanie dzieci chrzestnych niewątpliwie wiąże się z wielką odpowiedzialnością, ale jest przeogromnym bogactwem. Dlatego, mimo lęku, za kilka dni z uśmiechem i nadzieją odpalę kolejne dwie świece Henia i Zosi. A sam, jako ochrzczony, postaram się pamiętać w modlitwie za moich rodziców chrzestnych.
Piękny wpis, Łukaszu. Taki wzruszający.
OdpowiedzUsuńAle przede wszystkim jestem pod wielkim wrażaniem. Zawsze mnie wkurza, że wszyscy tak lekce sobie ważą bycie ojcem chrzestnym czy matką chrzestną. Najczęściej to duchowe rodzicielstwo kończy się na prezentach do 18 roku życia. Żadnego zainteresowania wiarą... A Ty wyraziłeś jego istotę. Pokazałeś, że podejmujesz je odpowiedzialnie.
Gratulacje! To naprawdę ważne i piękne!
Mhyhyhyhyhy :) Dobranoc. Notto.
OdpowiedzUsuńPopłakałam się! Jako matka i matka chrzestna;) Dziękuję Ci za to, że przypomniałeś mi o tym co najważniejsze|:)
OdpowiedzUsuńNapiszę może tylko jedno zdanie.
OdpowiedzUsuńMnie też trzeba przypominać o tym, co najważniejsze, podążać do istoty tego rodzicielstwa.
Pozdrawiam Cię Luc serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTo Zuzia już taka duża panienka? Jak te dzieci się szybko starzeją :)))
OdpowiedzUsuńW mojej opinii jako ojciec chrzestny dajesz to, co najważniejsze, a zewnętrznie najważniejsza jest Twoja obecność w życiu Twoich chrześniaków. Nawet nie będę pisać ile lat nie widziałam swojej matki chrzestnej, i choć teraz mamy kontakt, tamtego czasu nie da się nadrobić...
Publikuj swoje teksty w wirtualnym Czasopiśmie tworzonym przez wszystkich czytelników.
OdpowiedzUsuńPromuj swój blog lub pisz anonimowo.
Wirtulandia.pl - czytamy, publikujemy, komentujemy.
Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w nowym projekcie.
(Oho, jaki ciekawy spam na górze! Serio.)
OdpowiedzUsuńDziękuję za pozdrowienia.
A Zuzia panienka, urosła bardzo bardzo... :)
Cześć, wpadłam tu nie po raz pierwszy, ale komentarz to mój dziewiczy na lucrowni. Całkiem sporo masz tych dzieci chrzestnych. Ja mam dwójkę rozrabiaków, których boję się coraz bardziej, hehe.
OdpowiedzUsuńJa boję się najbardziej tego, że często nie rozumiem ich świata, a one zawsze chcą mnie do niego zaprosić, co im się chwali.
OdpowiedzUsuńIle lat mają Twoje rozrabiaki?