niedziela, 15 maja 2011

Czcij ojca swego,
a nawet pijącego

     Czy będzie to głuche "beep" w słuchawce telefonu, milczący śmiertelnie domofon, czy też drzwi wejściowe, które jak na złość ani drgną przez kolejne godziny, dni, tygodnie... Także słowa o sile rażenia grochu, co obija się o ścianę butelki. Wszystko to będzie mi się kojarzyć z ojcem. A może raczej z jego brakiem w moim życiu. Jednak najbardziej jest mi go brak, kiedy nie znajduję w swoim sercu miejsca dla niego - mojego słabego taty.


*tekst Luca, obrazek z sieci

     Ojciec-alkoholik - to zestawienie, brzmiące jak nieudany dowcip Pana Boga, było dla mnie powodem wstydu przez kilkanaście lat mojego życia. Ojciec pił od zawsze. A moje zawsze zaczyna się od moich urodzin albo raczej od pierwszych wspomnień z dzieciństwa. Nie mam zamiaru w tym miejscu powracać do chwil bolesnych, przyśpieszających wtedy bicie małego strwożonego serca, targanego pomiędzy tęsknotą, miłością a nienawiścią i przerażającą chęcią zemsty. Powracanie do tych wspomnień niestety potrafi ścisnąć serce w piersi dorosłego już mężczyzny. Tyle że dojrzałość to pogodzenie się z przeszłością, to także akceptacja wszystkiego, co może przynieść jutro. Zauważyłem u siebie pewną prawidłowość: kiedy nie godzę się na sumę historii dokonanych w moim życiu, od razu paraliżuje mnie myśl o jutrze. W ten sposób tracę teraźniejszość. Dlatego bardzo chciałbym dorosnąć do teraźniejszości.

     Moja obecna relacja z ojcem jest nadal trudna, ale mimo wszystko cudowna, bo lepsza. Był bowiem czas, że nie wierzyłem w żadną poprawę w moim postrzeganiu człowieka, który - czy tego chcę, czy nie - przekazał mi życie, ale w tym życiu niemal nieustannie mnie krzywdził. Nie ma co ukrywać, że czułem się przez ojca o wiele bardziej skrzywdzony niż obdarowany. Jak w takim wypadku "czcić ojca swego"? Przez długi czas życie było dla mnie równoważne z cierpieniem lub ciągłym wynagradzaniem cierpienia innym: mamie, braciom, rodzinie. Skoro wokoło tak wszyscy cierpią z powodu ojca, niech już dodatkowo nie cierpią przeze mnie - tak myślałem i do czasów liceum stosowałem się do tej myśli. Dokładałem wszelkich starań, by w domu być dobrym synem dla matki i dobrym bratem dla rodzeństwa, podobnie w szkole - wzorowym uczniem i lojalnym kolegą. Uśmiech praktycznie nie schodził z mojej twarzy, nie mam chyba żadnego smutnego zdjęcia z tamtych lat. Ze skrywanym smutkiem i rozpaczą musiałem radzić sobie sam. Dopiero kiedy miałem 15 lat udało mi się po raz pierwszy wykrztusić komuś: "Mój ojciec jest alkoholikiem". Skurcz mięśni twarzy, paraliż, cisza, płacz. To było jedno z takich wypowiedzeń, jak "Umarł", "Zginął", "Żegnaj", "Jestem chory", "Kocham Cię", "Dziękuję, że jesteś", "Jestem w ciąży", "Nigdy Cię nie kochałam", "Przebaczam Ci", po których końcowa kropka jest tak silna, że potrafi zamknąć możliwość dalszej artykulacji zarówno u nadawcy, jak i odbiorcy tego komunikatu. Pauza po wygłosie mojej frazy na szczęście nie trwała wiecznie, jak sami widzicie. Kiedy odważyłem się odkryć swoje rany nie tylko przed Bogiem, ale też przed innymi, wtedy Bóg zaczął je opatrywać. Nie zawsze robi to delikatnie, bo gruntowne oczyszczanie ran zazwyczaj jest bolesne.
      Rana musi oddychać - to jedna z zasad pomyślnego gojenia. Poczułem ten oddech, kiedy stanąłem przed innymi jako człowiek zraniony. Wkrótce, dzięki Bogu, te same rany pokazałem mojemu ojcu. Tyle, by móc się obnażyć przed nim z miłością, musiałem wpierw zobaczyć, że tej miłości w sobie nie mam. Święty Jan od Krzyża w "Nocy ciemnej" obrazowo wyjaśnia pewną właściwość Bożej Miłości, która wypala duszę człowieka. Trawiona ogniem Miłości dusza z początku wcale nie pięknieje, tylko pokrywana jest wszystkim nikczemnym, co dotychczas było ukryte gdzieś głęboko. I tak zanim dusza da ciepło wokoło, musi zwęglić się niczym drewno rzucone w płomienie. Mądrość świętego mistyka - leczenia której bez wahania podjąłby się dziś prawie każdy psychiatra - paradoksalnie sprawdzała się w moim życiu duchowym. Kiedy bowiem zacząłem prosić Boga o miłość do taty, wtedy Bóg jeszcze dosadniej przekonywał mnie o wielkich pokładach nienawiści. Wieloletnie karmienie się poczuciem krzywdy i chęcią zemsty wydało gorzkie owoce. Wykreśliłem ojca ze swojego serca, zabiłem go tym, że nie potrafiłem go kochać mimo zranień - takie refleksje były chyba pierwszymi oznakami działania Miłości, o której najczęściej mówi się tak pięknie i lukruje do przesady. Świadomość tego, że ja też jestem katem - przecież nie jeden raz życzyłem ojcu śmierci - wzbudziła we mnie wołanie do Boga o pomoc, o zwycięstwo nad wrogością, nad moim grzechem... Pierwszy raz zapragnąłem, by Bóg zmienił serce nie mojego ojca, ale przede wszystkim moje. Bóg odpowiedział, tak jak obiecał "Dam Wam serce nowe", i wraz z moją osobistą modlitwą, duchowym wsparciem moich znajomych, przewidział wspaniały ratunek.
      Jedna rozmowa, jeden wspólny obiad z tatą, kiedy do stołu siadłem tylko z nim, niby na przeciwko, ale bez poczucia, że jestem kimś lepszym... Byliśmy w tej chwili na równi - ja, tak samo jak on, nie potrafiłem kochać. Fakt, nie skrzywdziłem ani swojej żony, ani dzieci, bo ich po prostu nie miałem, ale krzywdziłem mojego ojca, którego dał mi Bóg. Opowiedziałem tacie o tym, jak się czułem, jak się czuję teraz. Poprosiłem o przebaczenie za to, że uśmierciłem go wielokrotnie w moim sercu. To również była fraza spośród tych z silną kropką... Łzy popłynęły z obydwu stron. Ojciec mi wybaczył i sam prosił o przebaczenie. Było to coś nowego dla nas obydwu. Tata wiele mi opowiedział o sobie, swoim dzieciństwie, braku ojca. Podczas tego spotkania zrozumiałem, że moje zawsze w postrzeganiu nałogu ojca jest tylko wycinkiem jego całego życia, które wpływa na nasze wspólne teraz. W ten cudowny sposób Bóg zaprosił mnie do kroczenia drogą codziennego przebaczania człowiekowi słabemu, do miłości płynącej z nieba.

      Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Tata dalej pije. Ostatnio wpadł w ciąg. Kilkudniowe poszukiwania telefoniczne wśród znajomych od kieliszka, którzy albo nie podnosili słuchawki, albo mamrotali coś bez sensu, czy nawet rzucali "kurwami", nie rozumiejąc kto i w jakiej sprawie do nich dzwoni. Moje rowerowe patrole po "możliwych metach". Te same strachy, co z dzieciństwa... i podobne sekwencje. Może resztę przemilczę. Na domiar złego, w czasie ciągu tata pojawił się w pracy. Wynik pracowniczej kontroli (3 promile) nie tylko przekreślił szanse na dalsze bicie czasowego rekordu zatrudnienia w jednym miejscu, przy naszym dwuletnim dopingu, ale w ogóle splamił myślenie o przyszłości... Kolejne leczenie, awantury? Nadal zdarzają się sytuacje, że, jak niegdyś mały chłopiec, mam ochotę na złość ojcu posolić herbatę albo, jak przystało na dorosłego faceta, porządnie mu przysolić. Szczególnie w chwilach, gdy widzę moją mamę, której tata nie broni i nie pociesza. Można zatem pomyśleć: Boga nie ma, a jak jest to nie działa i nie kocha. Mylne wrażenie. (uwaga: kolejne akapity luckrowane)

      Nie wiem, na ile zostało przemienione serce mojego taty, tylko jeden Bóg to wie. Natomiast widzę wielkie działania Boga w przemianie mojego serca. Nie objawia się ono tym, że jestem dziś wspaniałym synem, z sercem na dłoni, że nie odczuwam złości, wybuchy nienawiści to już nie moja choroba, a moje życie upływa na służeniu ojcu bez reszty. Nie będę nikogo oszukiwał - łatwo mnie wzburzyć, wytrącić, przybić... Jednak dziś, przy jednoczesnym odczuciu własnej małości, jestem bardziej odważny w prośbie o Bożą Łaskę. Może przytoczę zdarzenie sprzed kilku tygodni, kiedy jeszcze mieszkałem z rodzicami. Jednego powszedniego dnia, około godziny piątej rano obudziły mnie odgłosy kłótni rodziców. Nie mogłem dłużej spokojnie leżeć, kiedy usłyszałem szloch mojej mamy. Wstałem zaspany w samych majtkach, żeby ją po prostu przytulić - podniosły mnie z łóżka dobre intencje. Przytuliłem mamę, ojciec zaśmiał się głupkowato w moją stronę, może ciut szyderczo. Nie mogłem znieść dobrze znanego, prześmiewczego wyrazu jego twarzy. Zamachnąłem się, ręce mnie świerzbiły niemożebnie. Szlag trafił moje dobre intencje. W tym momencie zacząłem się modlić, do Jezusa, najprościej, najszczerzej. "Jezu, umarłeś za mnie i za mojego ojca. Kochasz mnie i jego tak samo. Ja w tej chwili nie kocham taty, według mnie należy mu się tylko wpier***. Ale Ty powtarzasz, że go kochasz. Daj mi więc teraz choć trochę Swojej miłości do niego, bo ja jej po prostu nie mam. Obiecałeś mi to!"
      "Czcij ojca swego, a nawet pijącego" - nie jest moralizmem, tylko moim doświadczeniem. Z Bogiem miłość ojca-alkoholika jest nie tylko możliwa, ale daje pokój i radość. Pomaga się pogodzić z życiem, pomaga dorosnąć. Proszę Boga o miłość do taty każdego dnia, tylko to mnie ratuje przed ślepym trwaniem w nienawiści, zarzucaniem Boga pretensjami, przekreślaniem dobra, które było, jest i które Bóg dla mnie jeszcze przewidział. Jestem świadomy, że kiedy wyrzucam ojca ze swojego serca, sam też cierpię, jak cierpi każde dziecko, które nie kocha swoich rodziców. Bóg pozostaje wierny w swoich obietnicach, nigdy nie oszukuje. Wezwania "Kochajcie waszych nieprzyjaciół, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą" oraz "Czcij ojca swego i matkę swoją" są dziś dla mnie bardziej argumentem w rozmowie z Bogiem, gdy chcę Mu (a tak naprawdę sobie) przypomnieć, co mi obiecał, niż obowiązkiem, który został narzucony na moje słabe, ludzkie barki.

      Dziś w relacji z ojcem, właśnie w takiej trudnej, odnajduję luckier. A dzieląc się tym przydługim wpisem, mam nadzieję poluckrować nim trochę.



36 komentarzy:

  1. Dużo czasu i dużo emocji zajęło mi pisanie powyższego postu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Luc, nie wiem, co mam napisać... Sama nie doświadczyłam takich rzeczy, choć też było ciężko, ale z innego powodu. Do niedawna nie zdawałam sobie sprawy, że problem alkoholizmu jest tak powszechny, a ostatnio - mnóstwo moich znajomych okazuje się dziećmi alkoholików lub alkoholiczek. Także domyślam się, że ten post dla Ciebie wymagał nie tylko emocji i siły, ale i odwagi, bo nie każdy ma odwagę powiedzieć wprost o czymś, co jest w sumie tematem tabu.
    Twoje świadectwo jest naprawdę zachęcające, że wszystko można - ale tylko z Bogiem. Bez Boga, sama z własnego też doświadczenia wiem, to człowiek zapada się we własne sidła jakim są zgorzknienie, depresja, lęk.
    Życzę dalszej siły, coraz lepszej relacji z tatą i rozwijania tej relacji z Bogiem.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Luc, to jest właśnie Twoja dojrzałość i Twoja siła. To, jak było w domu, jaki jest tato ukształtowało Cię, ale teraz już Twoje życie jest w Twoich rękach i budujące jest to, w jakim kierunku je prowadzisz. jest bezsilność, złość, nienawiść, ale wiesz, co z nimi robić.

    pisz, chłopaku, będę się uczyć od Ciebie ;)
    powodzenia i gratuluję wyprowadzki. to Ci tylko pomoże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz że Noe chlał na umór wiesz ze alkohol to lek na smutki i problemy (nie psychoanalityk) warunek umiar!!!!

      Usuń
  4. @Zim:
    Rzeczywiście, alkoholizm to plaga. Niestety, idąca w pokolenia. Za końcowe życzenia dziękuję, jeśli opatrzysz je choć jednorazową modlitwą. ;)

    @Tea:
    Oby ta wiedza, co robić z bezsilnością, złością i nienawiścią, nie została zaprzepaszczona przez moją głupotę... Albo lęk. Bo wielu rzeczy się boję. Wyprowadzka niedaleka i do bliżej nieokreślonego "jutra", ale - bez dwóch zdań - korzystna! :)

    @senninha:
    Mamo, też mam to "lajkowe zboczenie" w głowie. "Lubię to" zastępuje każdą inną frazę na wyrażenie zachwytu lub sympatii.. I nie bardzo to zboczenie lubię... ;)

    Co do Twych obaw:
    Trudno - długo - codziennie - cudownie - warto! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja, im bardziej jestem dorosła, tym bardziej zauważam, że mój tato, mimo iż nie wychowywał mnie tak, jak bym sobie tego życzyła, to mnie kocha, chociaż nie umie tego za bardzo wyrazić. kocha tak po swojemu, tak, jak umie. fanie to wiedzieć.
    no i w ogóle bardzo mi się tu podoba:) i też "lubię to", bo fb staje się trochę mym uzależnieniem;)
    pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  6. @senninha:
    Teraz nam wyszła debata interblogowa... :D

    @MissTake:
    To takie zabawne, że jako "dorośli, którzy sami nie potrafią idealnie kochać" zauważamy, że inni nas kochali i kochają, tyle że na swój, nieidealny sposób. Ta nieidealność często nie mieści się w głowach zbuntowanych nastolatków.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję i dziękuję! Piękne świadectwo. Bóg działa, przemienia serca i przemienia rzeczywistość...

    OdpowiedzUsuń
  8. Luc, dobrze powiedziane. i to jest jeden z plusów dorosłości, że w końcu zaczynam bardziej doceniać to, co mam, a nie skupiam się na tym, czego nie mam.i coraz bardziej uczę się kochać swoich rodziców takimi, jacy są:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pozostaje mi tylko się uśmiechnąć...

    :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakże Cię rozumiem. Nie mam dobrych wspomnień z dzieciństwa, właściwie, to tak, jakbym go nie miała. Ciągle jakieś zmartwienia, tragedie. W głowie się nie mieści, że dziecko może tyle znieść. Nie jestem już najmłodsza, a ślad chyba pozostał. Nienawidzę miejscowości, z której pochodzę, nie cierpię tam jeździć, a czasem muszę. Jedno jest pewne, że dzieci nie powinny się wstydzić za swoich rodziców. A często tak jest, niestety. Przychodzi czas, że inaczej się pewne sprawy osądza, wybacza się. Moich rodziców dawno już nie ma. Tęsknię za nimi i kocham ich.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobra robota i dobrze że wrzuciłeś link na wiara pl Bóg zapłać!

    OdpowiedzUsuń
  12. "Przychodzi czas, że inaczej się pewne sprawy osądza, wybacza się. Moich rodziców dawno już nie ma. Tęsknię za nimi i kocham ich."



    Dziękuję szczególnie za ten fragment!

    OdpowiedzUsuń
  13. Przypomniałeś mi tym wpisem wiersz Naszego lubelskiego poety, Piotra Macierzyńskiego:

    "Powiedz mi jak mnie kochasz"

    Czy miałeś kiedyś kurwę, którą rżnąłeś w deszczu
    i która naprawdę kończyła? – Nie odpowiedziałem jej;
    przytuliła się do mnie i powiedziała: - Powiedz mi,
    że jestem silniejsza od deszczu
    -Marek Hłasko, Sowa córka piekarza

    kocham cię jak picie wódki
    a jest to przecież moje ulubione zajęcie
    jak picie pięćdziesiątkami gdy mam dużo pieniędzy
    i wiem że zdążę się upić
    jak wódkę z sokiem grejpfrutowym gdy jest się w dobrym towarzystwie
    i nie wypada od razu zwalić się z krzesła
    jak koniak w dużych ilościach podczas imprezy w przedszkolu
    w którym pracował poeta jako stróż i urządził sobie wieczór autorski
    a my mogliśmy się bawić wszystkimi zabawkami
    dokąd nie przyjechała policja
    sprawdzić kto w nocy w przedszkolu po pijanemu przez okno recytuje wiersze
    i nie kocham cię jak picia piwa
    po którym wydaje mi się że jestem doktorem na polonistyce
    i właśnie skończyłem zabijać poezję Świetlickiego
    i biorę się za Podsiadłę
    jesteś mi bliska jak kieliszek gwint szklanka plastikowy kubek
    menzurka i wszystko co nadaje kształt wódce i ma otwór
    przez który można ją wydostać
    kocham cię jak chwilę gdy przestają mi drżeć ręce
    i mogę zasiąść za kierownicą
    kocham cię ze wszystkich swoich słabości
    bo jesteś silniejsza od deszczu

    OdpowiedzUsuń
  14. Podziwiam Cię Luc. Mam podobne wspomnienia z dzieciństwa. Kiedyś myślałam że wybaczyłam ale od pewnego czasu nienawiść do niego rośnie na nowo.Czy oni zawsze muszą zawodzić, nawet gdy wydaje się że jest już tak pięknie?

    Ktoś tam wyżej pisał że dziecko nie powinno się wstydzić za swoich rodziców. Owszem, dorosłe dziecko już wie, że nie ma najmniejszego wpływu na to jak zachowują się jego rodzice a wstyd to tylko uczucie które można w sobie stłumić.

    Pozdrawiam.
    Darciucha.

    OdpowiedzUsuń
  15. @AngelFire
    Zaciekawiłaś mnie Naszym poetą, dzięki!

    @Darciucha
    U mnie chyba tak jest, że przebaczenie ojcu to wezwanie każdego dnia. Po prostu zawsze na nowo.
    Wstydu chyba stłumić się nie da, a jeśli się udaje, to trzeba uważać na przykre skutki uboczne. O wstydzie raczej trzeba mówić, Bogu na pewno, by zwalczyć jego niszczącą moc.

    OdpowiedzUsuń
  16. @Darciucha
    A... A podziwiać Boga można za to, bo ja to raczej tu słabością się wykazywałem i wykazuję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Doskonale Cię rozumiem. Ja niestety nie potrafię wybaczyć, ojciec nie pije, ale nagle okazało się, że jestem tym gorszym dzieckiem w domu i świat moich starych zamknął się przede mną całkowicie. Mieszkamy na jednej klatce i mijamy się bez słowa, bo słowa bolą, boli spojrzenie. Moja córka zareagowała moim zdaniem rozsądnie, nie szanujesz mojego ojca, powiedziała do dziadka, to i mnie nie szanujesz, więc do mnie też nie mów. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja tu nie widzę słabości, wręcz przeciwnie:) Ja nie mam tyle cierpliwości co Ty do swojego rodziciela.

    Darciucha

    OdpowiedzUsuń
  19. Podziwiam Cię LUC za Twoją siłę, odwagę i dojrzałość! Widać,że dużo pracy wkładasz w to żeby "dobrze żyć".Myślę,że jesteś Osobą od której wiele mogę się nauczyć ja i inni :) A tak w ogóle to rozczuliłam się czytając ten tekst...
    Życzę Ci wszystkiego dobrego i pozdrawiam! :)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  20. Bracie Luckrowniku! Piękne świadectwo żeś tym wpisem złożył. Mnie osobiście żeś zawstydził. I zazdroszczę Ci też trochę, bo ja ojca pochowałem lat temu bez mała 15. Dopiero teraz doszło do mnie to, że dał mi to wszystko, co sam miał najlepszego, a ja muszę mu się odwdzięczyć.

    OdpowiedzUsuń
  21. @Agata
    "Dobrze żyć" to także "żyć po swojemu".
    A uczę się żyć tak, by było mi dobrze, choć często to "dobrze" wiąże się z tym, że jest wbrew mnie i jest dla mnie strasznie niewygodne.

    A reszta słów uznania na wyrost, bo codziennie czuję się jak tchórz i gówniarz.

    Odwzajemniam pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  22. @Delemingarium
    Świętych obcowanie jest?
    Jest!
    Można zatem ojcu podziękować dziś, po jego śmierci, przebaczyć i prosić o przebaczenie też można!
    Niech odpoczywa w pokoju :)

    OdpowiedzUsuń
  23. "Na obraz i podobieństwo" - czasem tak myślę przypisując Bogu cechy mojego rozczarowanego córką ojca. Milczącego. Wiedzieć, że to niemądry zabieg a wierzyć to inne bajki. Trafiłam tu przez "Kompleks..." a tam tropem Psalmu 88 który jest treścią mojego dnia dzisiejszego. Noc ciemna. Niemoc. Rozgrzebane sprawy, które zawalam. Ucieczka, na przemian zobojętnienie i rozpacz przerywane momentami pocieszenia... czuję wtedy, że nosisz mnie na rękach. Tylko im wyżej mnie podnosisz, tym bardziej boli upadek. Znów zawiodłam, chodziłam po wodzie teraz znów tonę. Pomyślałam dziś, że jeszcze spróbuję, powalczę z tym zadaniem, które stoi przede mną jak góra... na złość już niemal, żeby Mu kiedyś powiedzieć - ja nie odpuściłam, to Ty mnie zostawiłeś. Strasznie boli i przeraża ta Miłość. Dziękuję za Ps 88. Poczytam więcej o tym hipokampie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  24. @A.
    Tak jakoś pomiędzy życie przebiega. Przykre, ale z drugiej strony, tylko tak da się dojść do Boga. Między uściskiem Bożej ręki a upadkiem, rozdartą raną a lekarstwem Bożej Miłości.
    Na "Kompleksie..." najmniej jest o hipokampie... ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Poruszyłeś mnie do głębi. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Tak straszne chciałabym mieć Twoją siłę, która pomogła Ci zrozumieć, wybaczyć. Przeczytałam tu historię swojego dzieciństwa i modlę się o to aby historia mojej dorosłości mogła potoczyć się podobnie. I ja byłam katem. Jedyne czego nauczył mnie mój ojciec to nienawiść i strach. To zdecydowanie zbyt wiele jak na ramiona małej dziewczynki... Wiem tylko, że gdyby nie to wszystko - dziś byłabym zupełnie innym człowiekiem, może gorszym, kto wie. Mogłabym pisać i pisać a przecież chciałam Ci podziękować ;) Dziękuję więc, że pokazałeś mi, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nie dla Boga.

    OdpowiedzUsuń
  26. Siły tej nie da się zmierzyć, recepty na nią też nie podam. Ani nigdy nie mam pewności, że ją w ogóle posiadam... Wszystko jest łaską.
    Moja dorosłość też jest trudna...

    OdpowiedzUsuń
  27. To jest cholernie skomplikowane.. Ja mojego kocham, mimo wszystko. Ale po tych wszystkich latach, wiem, ze jedyna pomoc jaka mozna mu zaoferować, to brak pomocy.. Kazdy psycholog powie to samo. I ja nie miałam etapów niekochania lub nienawiści. Ja zawsze czułam strach i straszny smutek. Teraz czuje strach przed jego smiercia, przed niedola rodzenstwa i macochy. Ale kocham ich wszystkich. I juz nie staram sie mu pomoc, bo przez te wszystkie lata pomoc przyniosla dzien dzisiejszy, czyli coraz gorsze bagno jego duszy.

    Pozdrawiam.
    Iwona

    OdpowiedzUsuń
  28. A ja jestem bardzo dojrzała (szczególnie byłam jako dziecko) i uważam, że miłowanie wroga jest pozwalaniem mu na wchodzenie sobie na głowę. Czasem miłość jest ślepa, a nie nienawiść. Nie rozumiem, po prostu.. Jak można kochać kogoś, kto zrobił nam krzywdę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż podobnie jak Luc jestem dzieckiem alkoholika. Wiesz z alkoholikami jest ten problem, że nieustannie poszukują usprawiedliwienia na swoje picie - zaczepki, chamstwo, rozpoczynanie awantur, gówniarskie zachowanie to sposób na bycie ofiarą w swoim chorym mniemaniu: "tak mnie rodzina traktuje". Także uleganie prowokacji i okazywanie nienawiści jest oznaką słabości, i oni niestety to wiedzą. Uwielbiają innych ciągnąć na dno, gdzie sami się znajdują, aby poczuć się lepiej. Egocentryzm godni egoizm. Doskonale wiedzą co sobą reprezentują. Znasz alkoholika, który obraca się głównie wśród osób niepijących/znających umiar? Raczej nie i to wcale nie jest przypadek. Po prostu będąc ich przeciwieństwem wygrywamy :). Nienawiść rodzi nienawiść, a dlaczego miałabym chcieć stać się niewolnikiem jego choroby (niewolnikiem grzechu)? Często jest trudno, jak Luc to napisał - normalnie chciałabym wykrzyczeć mu w twarz jakim jest ścierwem (możecie nie wierzyć, że dziecko jest w stanie tak myśleć o rodzicu, musielibyście przeżyć kilka lat jako dziecko alkoholika), ale wielka mądrość płynie z Jego wpisu. Alkoholik po x czasu picia już się nie zmieni na lepsze (będą okresy pokutne, ale szybko wracają do swoich nałogów) dlatego nie powinniśmy dać się wciągnąć w jego świat - nie chodzi tutaj o spożywanie alkoholu, ale samo podejście/emocje względem innych. Wszyscy mają swoje problemy to do tego jeszcze potrzebny ojciec alkoholik :/.

      Luc wielki szacunek za napisanie posta. Dosłownie połowa sytuacji jak wyjęta z mojego życia. Osoby doświadczające tego typu życia często nie mają odwagi napisać/powiedzieć o tym publicznie. Nie z powodu strachu, a wstydu i bólu. Najbardziej bawią mnie ludzie, którzy w życiu nie doświadczyli choroby alkoholizmu w swojej rodzinie od najmłodszych lat, a prawią o miłosierdziu i zrozumieniu chorego od tak. Napisałeś prawdę świadcząc, że tylko Bóg potrafi pomóc. Często w sposób, który dla nas krótkofalowo może wydawać się "karą z niebios", ale w rozrachunku za x miesięcy/lat widzimy, iż to miało głębszy sens. Bóg nie daje odpowiedzi. On nas do nich kieruje, abyśmy zrozumieli dlaczego żyjemy w takim, a nie innym świecie. Nie chce abyśmy zapomnieli krzywdy, ale byśmy je wybaczyli. Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale śmiało mogę powiedzieć, że alkoholizm rodzica jest niesionym przez nas krzyżem. Tak jak Jezus obiecał, że gdy weźmiemy na Jego podobieństwo swój krzyż to pomoże nam go nieść.

      Pozdrawiam
      Paulina

      Usuń
  29. To nigdy nie są łatwe kwestie. Miłość i nienawiść... wymagają głębokiej analizy i przerobienia trudnych wspomnień.

    OdpowiedzUsuń
  30. Fajnie to wszystko zostało tu opisane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bo łatwe to sprawy nie są, pomimo upływu lat.

      Usuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)