czwartek, 8 września 2011

Życie po Madrycie

      Dobiegają końca nietypowe wakacje mojego życia. Praktycznie całe skupione wokół pielgrzymki do Madrytu, gdzie odbyły się Światowe Dni Młodzieży 2011. Choć sam wyjazd trwał zaledwie dwa tygodnie, to czuję się tak, jakbym spędził całe miesiące na pielgrzymowaniu. Zaczęło się od mojego pragnienia uczestnictwa w tej światowej manifestacji wiary, potem przyszedł czas na wiele decyzji i konkretne działanie. Nie zabrakło głębokich i wielokrotnie powracających zwątpień, w obliczu których zrozumiałem, że w rzeczywistości jadę tam po to, by wiarę otrzymać. Teraz, po powrocie, w sytuacjach trudnych wracają do mnie słowa Benedykta XVI o Chrystusie, który czeka w cierpieniu, na Krzyżu, także o Chrystusie, który jest szczodrym dawcą radości i potrafi wzbudzić entuzjazm każdego dnia.

Luc w Resenburgu,
nieszpory po ewanglizacji

     Tegoroczne Światowe Dni Młodzieży w Madrycie są moim kolejnym tego typu spotkaniem z papieżem. W 2005 roku byłem w Kolonii, a w 2008 położonym na końcu świata Sydney. Do listy zagranicznych pielgrzymek "za papieżem" mogę dopisać też Loreto 2007 oraz niezapomnianą Ziemię Świętą 2009. Muszę przyznać, że całe to powyższe zestawienie czasem zdumiewa bardziej mnie samego niż tych, którym zostaje przedstawione. A jak do tego dodaję/przypomnę sobie, że do 19 roku życia aż 7 razy doszedłem na piechotę do Częstochowy - to już nie znajduję słów zaskoczenia wobec moich pątniczych osiągów. Jednak każdą z tych pielgrzymek, nawet ostatnią do Madrytu, postrzegam jako wielką łaskę. Wielką łaską, bo po pierwsze miałem w ogóle chęć wyruszyć, po drugie - udawało się wyruszyć i dotrwać na pielgrzymim szlaku do końca, a po trzecie - po powrocie zawsze doświadczenie podróżowania z Bogiem okazywało się być skarbem nie do przecenienia. O tych trzech aspektach łaski pielgrzymowania chcę Wam dziś krótko napisać w odniesieniu do Madrytu 2011.
      Każda pielgrzymka mimo wielu bogactw, jakie niewątpliwie ze sobą niesie, jest także pasmem pewnych rezygnacji, specyficznego obdarcia, czasami wręcz ubóstwa. Decydując się na udział w przygodzie z Bogiem, obok przemyśleń o błogosławionym czasie wypełnionym łaską modlitwy, przebywaniem we wspólnocie, możliwością ewangelizacji stymulującą duchowy wzrost, pojawiały się w mojej głowie różnego rodzaju rozliczenia. Czy warto? Czy to coś zmieni? Czy wypada ruszać po raz kolejny? Czy nie szkoda czasu i przede wszystkim pieniędzy? Czy dam radę? Przez kilka miesięcy, podczas których czułem, że chcę jechać, gdzieś na drugim torze swoich myśli prowadziłem nieustanne kalkulacje, czy aby na pewno wyjazd do Madrytu w moim przypadku się opłaca. Pielgrzymki na ŚDM z założenia mają młodym pomóc w rozeznaniu powołania. Na chwilę obecną, z powodu przebytej i nie zakończonej choroby, wstąpienia w swoje mury odmówiłoby, w świetle prawa kanonicznego, każde seminarium. Zatem kapłaństwo, jak na razie, odpada. Jeśli chodzi o małżeństwo... Najczęściej samemu sobie odmawiam, uznając się jako towar zbytnio wybrakowany. Do powątpiewań w sens szukania własnej drogi na pielgrzymce dołączyły również problemy finansowe i życiowe. Nie będę ich tu wszystkich wymieniał, w skrócie tylko napiszę, że nagle spiętrzyły się nieoczekiwane i niemałe wydatki, nadszedł termin opuszczenia mieszkania, zaliczyłem kraksę na rowerze, na uczelni sięgnąłem skraju wyczerpania stresowego, co poskutkowało tym, że podjąłem decyzję o przeniesieniu wszystkich egzaminów z podwójnej sesji na wrzesień.
     W mojej po pielgrzymkowej relacji, choć nadal mam długi, to muszę przyznać - Bóg zatroszczył się o finanse dla mnie. W czasie przygotowań znalazło się trochę dorywczych zajęć i sytuacji, dzięki którym udało się opłacić te nieoczekiwane wydatki i wyjazd do Madrytu. I tak: złapałem małe internetowe zlecenie. Moi koledzy wyciągnęli mnie na granie na ulicy. Trafiła się też chwilowa praca przy kopaniu fundamentów, którą do dziś wspominam z nostalgią i szczerym pragnieniem powtórki (nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, jak potrafi odpocząć głowa, kiedy ręce są zajęte łopatą, szpadlem i kilofem?). W starniach o pieniądze na pielgrzymkę przydarzyło się także coś czysto cudownego, a o cudowności tego wydarzenia może zaświadczyć rzesza ludzi.
     Mój znajomy, który na co dzień, w roku szkolnym jest seminarzystą w Waszyngtonie, podczas "wakacji w domu" wpadł na pomysł zdobycia pieniędzy na pielgrzymkę dla siebie, swojego licznego rodzeństwa i, jak się okazało później, nawet swoich znajomych i nieznajomych... Otóż skrzyknął on ludzi, którzy potrafią grać lub śpiewać, i przy współpracy z innymi stworzył orkiestrę młodzieżową. Projekt wyszedł imponująco, przekroczył wszelkie oczekiwania. Orkiestra liczyła około 50 osób, w wieku od 5 do 30-kilku lat. Skrzypce, altówki, wiolonczela, akordeony, perkusja, grzechotki i przeszkadzajki, bębny i trójkąt, klarnety i flety, gitary i fujary. Wokalistki i śpiewacy rodem z Andaluzji. Nasze koncerty odbywały się co niedziela w różnych parafiach. Oprócz oprawy w trakcie niedzielnych mszy, na której najczęściej ktoś z nas dzielił się swoim świadectwem pt. "Dlaczego jadę do Madrytu?", zapraszaliśmy na koncert, który odbywał się tuż za drzwiami kościoła. Orkiestrze grało się fantastycznie, chociaż było to czasem męczące, publiczność była zdania, że przyjemnie nas się słucha i ogląda. To trochę zabawne, bo ostatnio miałem wielką potrzebę muzykowania, solistą raczej nie jestem, więc bardzo cieszyło mnie to wspólne granie. Podczas koncertów zbieraliśmy dobrowolne datki do puszek. Oprócz tej zbiórki, była też możliwość przekazania bezpośrednio do ręki któregoś z nas pieniędzy i swojej osobistej intencji. Zdarzało mi się podczas tych orkiestrowych niedziel, które zaczynały się jutrznią, a kończyły nieszporami, mówić świadectwo w trakcie mszy. Nie było to łatwe. Często czułem, że wypowiadane słowa nie mają pobudzić do wiary nikogo z wiernych, tylko mnie samego. Zdarzały się osoby, które jakoś odnalazły siebie samych lub swoich bliskich w mojej 5-minutowej historii i po mszy podchodziły do mnie z prośbą o modlitwę. Dwie kobiety, w trakcie krótkich rozmów, oprócz intencji, przekazały mi pieniądze. Zapisywałem intencje na kartkach, a wiara tych ludzi w sens mojego pielgrzymowania dodawała mi otuchy, kiedy niejednokrotnie chciałem się wycofać z dużo wcześniej obranego kierunku: Madryt. Więcej o orkiestrze znajdziecie np. w internetowym wydaniu Kuriera Lubelskiego (link 1, link 2).

Tak to wyglądało, moja grafika wykorzystywana wówczas do "plakatów"

      Mógłbym pisać i pisać o tym, jak Bóg wspierał moje chęci wyjazdu, które nagminnie przyćmiewały czarne myśli (często zamiast się uczyć, pracowałem, grałem) i nieciekawe wydarzenia. Na szczęście chęci się ostały, wyjazd z Bożą pomocą został opłacony, poprosiłem Was o modlitwę, oferując też swoją za Was, i ruszyłem w drogę. Podczas podróży wiele kosztowało mnie przyjecie sytuacji nieprzewidzianych, tudzież organizacyjnych wpadek, zdarzało mi się narzekać na wiele niedogodności. Często przychodziły też zwątpienia, które przeradzały się w totalne kryzysy, że nic a nic w moim życiu nie ma sensu. I chyba mało mam do opowiadania, co widziałem, a bardziej mogę opisać to, co usłyszałem lub to, czego doświadczyłem. Nie byłem przecież na turystycznej wycieczce, podczas której należy zwiedzać, najeść się i bawić, wypada wypocząć od pracy i powszednich problemów. Istotą zaś tej pielgrzymki, z założenia, było spotkanie ze Słowem, także z ludźmi, papieżem i samym Chrystusem, który czeka na mnie nie tylko w Madrycie, ale też w szarej codzienności. Faktycznie, czułem, że opuszczenie mojej codziennej rzeczywistości paradoksalnie ma mi pomóc do niej wrócić. Przed wyjazdem modliłem się o to, bym mógł pojechać. Jadąc, modliłem się o to, by chciało mi się wracać do tego wszystkiego, co zostawiłem.
     Co usłyszałem? Słowo o cierpieniu, że jest zawsze, że z Chrystusem zawsze jest piękne, że cierpi ten, kto naprawdę kocha. Wstrząsnęło mną przepowiadanie o Chrystusie, który nie tylko pomaga w cierpieniu, ale też daję niewyobrażalną radość, wzbudza entuzjazm, który pozwala dzielić się doświadczeniem Chrystusa jako Zbawiciela (takie luckrowane myśli, co nie?). Miałem jeszcze okazję przejrzeć się w Ewangelii Łukasza (Łk 18, 9-17). Przypowieść o modlitwie faryzeusza i celnika obnażyła moją przypadłość, a wyrażając się bardziej dosadnie: wadę wrodzoną - potrzebę porównywania się. Jako drugi syn, od dziecka mam problem z porównywaniem się. Zawsze moje życie, moją sytuację muszę odnieść do życia innych. Wcześniej stroną do porównywania był mój starszy brat, dzisiaj jest praktycznie każdy człowiek. To porównanie w każdym wypadku prowadzi do zagubienia samego siebie i drogi, którą przewidział dla mnie Bóg. (Ale to temat na osobny post i na inny dzień, bo i tak moja popielgrzymkowa relacja zaczyna się dłużyć.)

     Gdyby ktoś kazał mi w dwóch słowach streścić moje osobiste doświadczenie z Madrytu, byłby to rzeczywiście dwa słowa: łaska modlitwy. Zdumiewała mnie, szczególnie w obliczu różnych niedogodności, tych poza mną ale i we mnie samym, pojawiająca się gotowość do modlitwy. Na pewno w gorliwości pomagała mi garść intencji, które zebrały się przed wyjazdem. Jasne, że nie obyło się bez poważnych zmagań i walki, ale zawsze ostatecznie trafiałem myślami do Boga, co na co dzień (poza ciasnym autokarem, karimatą i śpiworem rozłożonym kolejny raz pod gołym niebem, w nieustannym i dosyć męczącym towarzystwie ludzi, chińskich zupek, pasztetu i mielonki) nie jest takie oczywiste. Zdumiewające, bo kiedy już nie miałem ochoty na wzmożony kontakt z Bogiem poprzez uczestnictwo w różnego rodzaju zbiorowych praktykach religijnych, potrafiłem się zmagać, a z drugiej strony - od czasu do czasu, po kryjomu wyjmowałem różaniec bez zewnętrznego przymusu. To doświadczenie modlitwy stało się pewnym owocem pielgrzymki, który chciałbym teraz pielęgnować. Mianowicie: modlić się, na modlitwie szukać odpowiedzi, kiedy mogę czy muszę podjąć decyzję, albo kiedy nic nie da się już zmienić, to na modlitwie odnajdywać pokój. I chociaż do Madrytu wiozłem ze sobą wiele, wiele pytań, to przywiozłem jedną odpowiedź, która nawołuje mnie do tego, bym szczerze modlił się przy każdym pytaniu i przy każdej podejmowanej decyzji, bym walczył na modlitwie i nigdy nie uciekał.
     Pielgrzymka, fizycznie trudna, skończyła się, a zaczęło się "życie po Madrycie". Też trudne. Przede mną podwójna sesja, z której nie udało się wycofać, na którą w czerwcu nie starczyło sił, a później nie było czasu na przygotowania. Wspólne mieszkanie z rodzicami i perspektywy finansowe też nie napawają optymizmem. Czy naprawdę modlitwa ma sens?

Przedwczoraj wieczorem odebrałem telefon, po którym odebrało mi mowę:
"Panie Łukaszu, dziękuję za modlitwę. Intencja została wysłuchana, wieloletnie cierpienie mamy z dnia na dzień, z soboty na niedzielę, podczas waszego czuwania na placu, w którym moja mama duchowo współuczestniczyła przed telewizorem, nagle znacznie zmalało. A prosiłam o ulgę dla mamy! Mama już tak nie cierpi."

Pomimo tylu pielgrzymek, tylu cudów w moim życiu i życiu innych ludzi, nadal jestem niedowiarkiem, a modlitwa jest dla mnie wciąż aktualnym wezwaniem i zmaganiem.

PS Jeśli macie jakieś pytania, co do nieopisanych pielgrzymkowych spraw, możecie je zadać w komentarzu. Chętnie odpiszę. A może ktoś z Was też tam był, hm?


14 komentarzy:

  1. Aha, i pragnę dodać, że jeśli miałbym streścić pielgrzymkę do jednego tylko słowa, to radośnie wykrzyknąłbym:

    ENTUZJAZM!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. :)
    Wiem, że czasem, aby lepiej poznawać Boga, trzeba wyruszyć w drogę. Czasem tylko na jeden, dwa dni, a czasem - na całe życie. Jak Abraham - on w chwili poznania Boga miał opuścić Ur. Ja osobiście właśnie na wyjeździe się nawróciłam... Tak że cieszę się, że ten wyjazd tak na Ciebie pozytywnie wpłynął :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne świadectwo :) Bóg działa definitywnie i niezaprzeczalnie. Życzę powodzenia na egzaminach, w których na pewno ON też Cię nie zostawi ;) Hmm... i jeszcze co do porównywania się w kwestii starszego rodzeństwa trafiłeś dokładnie w sedno. I ośmielę się powiedzieć, że chyba to stwierdzenie najbardziej dało mi do myślenia w tym momencie, bo to faktycznie gubi mnie samą.

    OdpowiedzUsuń
  4. czy to prawda ze w twoim autokarze była "grupka gorszycieli" i czy oni nie zabierali ci "ducha" i entuzjazmu?

    OdpowiedzUsuń
  5. @Zim
    Życie i wiara to droga (hehe, nawiązując do szyldu Twego blogu), ruch.
    Często siedzimy bez ruchu, w swoich problemach, przed monitorem komputera albo ekranem telewizora. Popadamy w iluzję, że nic się nie zmieni. Stagnacja i instalacja nie sprzyjają wsłuchiwaniu się w Słowo Boże. Wtedy Bóg często burzy porządek i święty spokój, np. wołając na pielgrzymkę. ;)

    Moim zdaniem nie ma chrześcijaństwa bez pielgrzymki. W judaizmie niektóre pielgrzymki to święty obowiązek, tak samo w islamie. U nas często się o tym zapomina.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwaga,
    a teraz krótkie ogłoszenie do tzw. Anonimów. :)

    Cieszy mnie to, że piszecie. W Luckrowni nie trzeba się logować, ale warto się podpisywać chociaż jedną literką, jeśli nasz komentarz wysyłany jest z pola "Anonimowy". Ułatwi to ewentualną dyskusję.

    Teraz muszę posiłkować się incipitem Waszych wypowiedzi. ;)

    @Anonimowy "świetne świadectwo :)"
    Zaskoczyłaś mnie z tym sednem, bo w sumie trafił do Ciebie fragment relacji najmniej dokładnie opisany przeze mnie. Nie obiecuję, ale być może wrócę jeszcze do tego problemu.
    Dzięki za słowa otuchy :)

    @Anonimowy "czy to prawda ze"
    Prawda, była u mnie w autokarze "grupka gorszycieli", co więcej - pewnie ja sam nie jeden raz do niej byłem zaliczany.
    Nie pochwalam zachowań gorszących, tym bardziej jeśli gorszona jest młodzież. Dlatego warto zwracać w braterskim duchu uwagę gorszycielom. Trzeba też samemu uważać na to, co się robi.
    Ale, ale...
    Ta grupa też była potrzebna. Entuzjazm, jak mówił papież na Cuatro Vientos, nigdy się nie kończy, jeśli jest od...

    "Pytasz, skąd ja mam ten entuzjazm?
    Jezus mi daje nowe życie,
    On mi swą radość dał obficie.
    To On [W KAŻDEJ SYTUACJI - chciało by się dodać] mi daje ten entuzjazm.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  7. cieszę się, że był to tak dobry czas dla Ciebie:)niesamowita opowieść. ostatnio coraz częściej się przekonuję, że entuzjazm do życia, działania, podejmowania codziennych obowiązków i nowych wyzwań jest niby prostym, ale niezwykle potrzebnym darem od Boga:)))
    i nie myśl, że jesteś "towarem zbytnio wybrakowanym". nikt stworzony przez Boga nie jest, każdy z nas jest pełnowartościowy, o!
    pozdrawiam serdecznie:))) 3maj się ciepło i życzę powodzenia na egzaminach. dasz radę! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Całe wakacje tu nie zaglądałam i taka miła niespodzianka, byłeś na ŚDM-ie :) Tylko jak napisałeś, że ten wyjazd określiłbyś jednym słowem (mianowicie entuzjazm), skojarzyła mi się ta piosenka: Pytasz skąd ja mam ten entuzjazm... ;D

    Pięknie jest móc przeczytać, że takie przemyślenia, ale i konkretne działania, zrodziły się podczas tej pielgrzymki. Szczególnie to, że modlitwa daje Ci tyle siły. Oby było jej więcej na ten trudny czas!

    Pamiętam w modlitwie :)

    Anka, autorka "złotych notatek"

    OdpowiedzUsuń
  9. MissTake, Anka,
    Dzięki za wsparcie. Dziś pierwszy egzamin, na który prawie nic nie umiem, ale mam ten entuzjazm :)

    OdpowiedzUsuń
  10. i ze zestresowanego entuzjazmu (lekko połączonego z relacją z Madrytu;D) narodziło się 3,5 z FILOZOFII!!! Pochwalę się za Ciebie Luc, bo jestem megadumna!

    gumi

    OdpowiedzUsuń
  11. Gumi,
    podoba mi się Twój nawias, bo posiada podwójne znaczenie. W pierwszym odruchu odczytałem go w relacji mój post - Twój komentarz, a dopiero później pomyślałem o połączeniu zestresowanego entuzjazmu z relacją z Madrytu. Dobrze, żeś mega, ale jam nie omega.
    Pozdrawiam podczas tej pięknej niedzieli, która zaczęła się dla mnie z opóźnieniem. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Chociaż odbyłeś tę pielgrzymkę w innej grupie, innym autokarem, inną drogą, w nieco innym czasie...
    Pokój z Tobą.
    Pojechać do Madrytu na spotkanie z 2 milionami, odczuć to wszystko co się z pielgrzymką wiąże: upał, głód, pragnienie, ból w kościach, zmęczenie, chłód, senność, brak gotówki, chorobę, powiew burzy, deszcz i wiatr (jeden z czterech) co sypał piaskiem z oczy, wywracał namioty. Ale też opiekę, luksus w hotelu wielu gwiazd, pełen po brzegi jedzenia stół. I Jego obecność. Jego obecność w rzeczach niezwykłych przeznaczonych dla innych i dla mnie i dla Ciebie. W modlitwie, w człowieku który był obok, w słowie które On skierował indywidualnie do każdego.
    A potem niedowierzanie - czy Bóg może robić takie rzeczy ze mną? Czy może robić takie rzeczy za moim pośrednictwem? Czemu w ogóle chce?
    Czy modlitwa ma sens? Wątpisz że to za sprawą Twojej modlitwy? To dobrze, bo inaczej łatwo się wbić w pychę. Największym prorokom się to trafiało. I mnie też. Ale rodzina co jakiś czas przychodzi i prosi: "pomódl się w tej czy tej intencji". Czy by to robili, gdyby On choć raz na jakiś czas nie był przychylny tym prośbom? Jak się nie modlić?
    W Madrycie poważyłam się na rzecz szaloną, chyba bardziej szaloną niż gdyś Ty zdecydował się zostać kapłanem. Dziś mam ochotę zatłuc tę deklarację jak bardzo się boję i tak bardzo nie rozumiem dlaczego tak ma być?
    Luc szepnij coś tam od Siebie na mój temat, na końcu jakiegoś jednego swojego pacierza. O wytrwanie? O to by nie zgasło to co zapłonęło pod hiszpańskim niebem?

    Płomień

    OdpowiedzUsuń
  13. Płomieniu,
    w Twoim komentarzu żarzą się wspomnienia z pielgrzymki bardzo podobne do moich, przy których czasem w pochmurne dni nie tyle lubię, co po prostu potrzebuje się zagrzać.
    Będę pamiętał. Warto deklarować się, codziennie.
    Pokój z Tobą. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Witam , czytalam pare Twoich wpisow..., jeszcze na wczesniejeszym blogu...ale to bylo juz daaawwwnoo, pomimo tego nie opuszcza mnie wrazenie, ze jestes niesamowitym CZLOWIEKIEM , pomimo wielu przeciwnosci zyciowych , Ty nie tracisz wiary , nadzieji i ta Twoja wielka wrazliwosc, sila. Zazdrosze Twoim bliskim i znajomym, ze maja kogos Takiego jak TY w swoim otoczeniu!!! Zycze zdrowia i bys znalazl Twoj Cel w zyciu !!!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)