wtorek, 31 stycznia 2012

Mężczyzna na bezrobociu

    Mężczyzna pozostawiony na dłużej bez pracy, hobby czy przelotnej pasji, krzty jakiegokolwiek wysiłku, snuje się po świecie wypluty jak wysłużony podkoszulek. Jego możliwości zaczynają z czasem obrastać brudem codziennego marazmu zmaterializowanego w postaci okruchów popcornu, tłustych plam po chińskiej zupce, smrodu piwa, whisky albo wódki. Głowa, niegdyś pełna pomysłów i pragnień, stopniowo gnije jak brudne skarpetki czekające czwarty miesiąc w kolejce do pralki. Męskość w stanie rozkładu - tak w skrócie nazwałbym bezrobotnych facetów bez żadnego, najmniejszego zajęcia. Od niedawna, niestety, ponownie jestem w grupie ryzyka utraty męskości przez brak pracy, aspiracji i celu.

    Mija pierwszy tydzień po oficjalnym przejściu na studencki urlop zdrowotny, choć tak naprawdę kolejny tydzień z uporczywym bólem, a nie wiem który miesiąc z obniżonym nastrojem i stanami lękowymi. Lekarze, badania, tabletki, wyskoki na basen... Portfel się nie zamyka, ale już niebawem bankomat okaże się prawdziwą ścianą płaczu. W snach coraz śmielej nawiedza mnie Ferdek Kiepski i, pomimo różowego t-shirt'a w odcieniu przybrudzonej świnki Babe, przeraża wizją nieróbstwa i pasożytniczego trybu życia. Kiedy jest lepiej, kiedy podejrzewana przez neurologa neuralgia nerwu trójdzielnego nie skręca mnie w łóżku czy przy sedesie, kieruję swoje kroki do najbliższych sklepów, a potem do kuchni... Postanowiłem bowiem przejąć część gastronomicznych dyżurów w domu, by nie dać się wciągnąć totalnie przez czarną dziurę nicnierobienia. Wyszedłem zatem poza skostniały już od lat spis podręcznych przypisów kucharskich, w którym dotychczas znajdowały się cztery pozycje: 1. herbata na gorąco, 2. kawa na zimno (słynna Luc Cafe), 3. omlety, 4. jajecznica w pięciu smakach. Do mojego kucharskiego elementarza dołączyły takie dania jak spaghetti, jakieś kotlety, sałatki... Jednak żadne z nich nie sprawiło mi takiej radości, jak wczorajszy sernik.

    O ile większość moich kolegów zapewne złapałaby się za głowę słysząc, że próbuję układać sobie życie na nowo od zaangażowania w pracach kuchennych... Na widok Luca walącego tłuczkiem, mieszającego chochlą czy trzepiącego ubijaczką bez wątpienia podnieśliby głos sprzeciwu ("Krawiec, fartuch jest dla pedałów!", "Ciasta? Jakie ciasta, geju?!", "Baby do garów!"). O tyle wszyscy z nich rozpłynęliby się podczas konsumpcji mojego własnoręcznie przygotowanego sernika, a gębę otwierali już tylko w celu skosztowania kolejnego kęsa lub wyrażenia zachwytu nad moim słodkim popisem. Swoją drogą może się przydać w najbliższej przyszłości taki domowy frykas, przecież na wódkę szybko ich nie zaproszę, nawet z browarem będzie ciężko... Wracając do sernika, wyszedł pychotnie. Ser sterczy jak należy, galareta stężała na czas, kryjąc słodkie truskawki, a ciasto z ciastek owsianych okazało się spodem wyśmienitym do schrupania.
Oto krótkie foto-story :)

    Chwytam się tej kuchenki i piekarnika, bo ciężko mi ruszać się inaczej. Zimny powiew wiatru, lekko wypchany plecak, nawet prozaiczne mycie zębów okazuje się być niewielkim kamyczkiem rozpoczynającym lawinę bólu, spopod której trudno mi się później wydostać. Dlatego bieganie na mrozie, nawet spacery itd. są dla mnie nie lada wyczynem. Ufam, że na kuchni się nie skończy. Chciałbym szybko wyzdrowieć, "wolnego czasu" mam do października, jeśli jeszcze moja siwiejąca głowa będzie chciała zajrzeć w uczelniane progi. Boję się, że wraz z tym chorowaniem przytrafi mi się wszystkomiwisizm, który dla faceta równoważny jest z życiową impotencją, kompletną bezpłodnością. Dziś, co prawda wybrakowany, okrąg sernika daje mi poczucie, że przeżyłem dzień z tarczą: postawiłem się zniechęceniu, pukającej do drzwi serca acedii. To małe ciasto dla ludzkości, ale wielkie dla Luca.

PS Dziękuję wszystkim za oddanie głosu w konkursie na Blog Roku 2011. Luckrownia, choć znalazła się w pierwszej 50 na ponad 720 blogów w swojej kategorii, nie dostała się na blogowe salony... tym razem. Tak czy siak zapraszam w jej skromne progi na małe co nieco od czasu do czasu.
Zresztą czytelników Luckrowni jest coraz wiecej, w mijającym miesiącu został pobity rekord oglądalności. ;) Dziękuję za uwagę. :)



7 komentarzy:

  1. mniam.
    dobrze smakujące zwycięstwo, dosłownie :)
    nie schodzisz z pola bitwy, i to jest najważniejsze.
    3m się ciepło i pisz ile dasz radę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak długo dam radę walczyć chochlą i wałkiem... Ech...
      Dzięki za doping :)

      Usuń
  2. Po przeczytaniu tegoż oto wpisu, nasuwa mi się następujące pytanie :)

    CZYM JEST MĘSKOŚĆ?

    Na nie postaram się odpowiedzieć w toku dalszych rozważań :D

    Pozytywy świadczące o tym, że masz zaszczyt przebywać w stanie męskości:
    1) Parcie na aktywność.
    2) Seksi fartuch :D
    3) Bez skrupułów zażerasz się na naszych oczach podczas gotowania!
    4) Ugniatasz ciasto pięściami.
    5) Kobieta nigdy nie robiłaby sobie zdjęć podczas gotowania, bo całe życie ponoć jak twierdzi źle wygląda, a przy gotowaniu nie pomaga nawet oczekiwane: "ależ kochanie, to nie prawda wyglądasz ślicznie" :D
    6) Wrzuć jeszcze z jedną fotorelację "Gotuj z Luckiem" a kobiety będą mdlały z zachwytu ;P

    Jedyne, co mi się nie zgadza, to ten niepokojący porządek wokół Ciebie ;) ten ser powinien fruwać po całej kuchni... a galaretka stopniowo odklejać z sufitu...

    Byłam niejednokrotnie świadkiem kulinarnych wyczynów męskich, to był wielki afisz (całe osiedle słyszało i widziało, że na sylwestra mężczyzna przyrządza rybę po grecku, pewnie sam papież został powiadomiony. Starta marchewka była na parapecie, mikrofali, lodówce, baaa, gotowanie było niczym sport wyczynowy, bo spadała nawet z sufitu... zmieniła się też kolorystyka ścian z białego na (nazwałabym to) miodową pomarańcz, a zapach ryby czułam jeszcze dłuuuugo...

    Punkt kolejny. Kwintesencja rozmowy mężczyzn, którą nasłuchiwałam jakiś czas temu - na temat postępowania z filetem z piersi kurczaka:

    Na początku tzw czynnik oznajmujący wzniosłość planu :D

    - Paulina, będziemy robić kotlety z piersi kurczaka.

    -Pomóc wam?
    - Nie

    5 min później tzw głośne szepty :D
    - Myślisz, że to białe to się je?
    - Ja bym to odkroił...
    - Ale to pewnie tłuszcz jest, to po co, przecież stopi się, dawaj tłuczemy
    - Jakieś twarde jak na tłuszcz
    - Pier... to, tłuczemy!
    - Na grubo czy na cienko?
    - K... poczekaj, zadzwonię do mamy
    :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się wypunktowany i... hm, przejrzany na wylot...
      Jedyne, co mi się nie zgadza, to ten niepokojący porządek wokół Ciebie ;) ten ser powinien fruwać po całej kuchni... a galaretka stopniowo odklejać z sufitu...
      Skąd wiedziałaś, że zdjęcia były tak robione, by w kadrze nie znalazł się przypadkiem blat, moje miejsce prac kuchennych - całe w serze i owsianych, tłustych okruchach???
      Kobieta zawsze widzi więcej - to ciekawe...

      - K... poczekaj, zadzwonię do mamy
      Aha, wypraszam sobie, z mamą się nie konsultowałem...
      Bo tego dnia nie wzięła komórki do torebki i nie było z nią żadnego kontaktu... ;)

      Kurczę, no nie da się wykreować na porządnego gościa. A tak się starałem...

      PS Martwiłem się, że fartuch obciachowy, bo stary i w kwiatki, a tu się okazuję, że wprost przeciwnie... ;D

      Usuń
  3. Psia kostka. Kiedyż to było, kiedyż, gdy mogłam piec i pałaszować do woli... Łza sie w oku kreci. Ale jak by taki przystojniak cos dla mnie wyczarował, pewnie nie oparłabym się pokusie i... niech diabli biorą linię, byle by się Boży dar nie zmarnował :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, uważam ostatnie moje dni za zmarnowane. Kuchenne rewolucje to niewielkie odskocznie od bólu, czekania w kolejkach itd. Ech, mam dziś wielce narzekającą melodię w ustach...

      Usuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)