niedziela, 1 stycznia 2012

Najlepsze Nowe Rokowania


republikacja wpisu, który ukazał się dokładnie rok temu na Kompleksie małego hipokampu

  "Proszę państwa, ostatnie minuty. Dla ociągających się formularze tu, a przybory do pisania nieopodal nich" - z gracją, lecz zdecydowanie, niby czarodziejską różdżką, zadbany palec konferansjera bezbłędnie wskazał wszystkim stos odświętnie ułożonych dokumentów i kryształowy flakon pełen złoto-srebrnych długopisów. Chwyciłem jeden z sylwestrowych pisaków, a błysk wygrawerowanego Antykwą Półtawskiego napisu: "Szczęśliwego Nowego Roku 2012" skroplił łzę. Jedną, a potem kolejną i kolejną. I tak, zza zroszonej szyby swojej duszy, zacząłem czytać treść formularza. Wysokiej jakości papier ozdobny zdawał się nie wzruszać skrywaną przeze mnie wilgocią, która na przekór mojej woli przesączała się z mego poszarpanego wnętrza na jego gładką fakturę.

     Ja, niżej podpisany/-na, świadom/-a wymogów społeczeństwa, w którym na co dzień przyszło mi się obracać, postanawiam, że w Nowym, 2012 Roku... - niestety już pierwszy wyraz Ja obudził we mnie pytania: Kim jestem? A tak w ogóle, to dlaczego ja? Dlaczego nie na przykład Ty albo nie on... ona? Dlaczego ja mam sobie coś postanawiać, a inni nic mi nie obiecają? Ale czy ja mogę sobie cokolwiek postanowić? Wraz z narastaniem z pozoru suchych wyrazów i zdań, moje rozbiegane po tekście gałki oczne zaczęły zwilżać ich sens jak ogrodowe zraszacze w upalny dzień, kiedy zwiększonej potrzebie zużycia wody towarzyszy znikome ciśnienie w przewodach sieci wodociągowej. Nawet uwaga w nawiasie, czysto techniczna, wprowadziła mnie w zakłopotanie… Wybrać przynajmniej 3 punkty, a pozostałe, niepotrzebne skreślić. - Wybrać? Nie potrafię. Nie wiem, co mi jest potrzebne.
    Schudnę, Zadbam o siebie, Zacznę uprawiać sport, Wykupię karnet na solarium, Dostanę awans, Tym razem zaplanuję wakacje, Oświadczę się, Spłodzę/urodzę, Skończę ze słodyczami, Pomogę chorym kociętom/przygarnę kundla ze schroniska, Nie będę wysyłał łańcuszków, Zrobię porządek w szafie, Zmienię dostawcę pizzy, Przeczytam więcej książek, Spłacę kredyty… Lista proroctw była wielce wylewna. Wylewna szczególnie dla mnie, bo z każdym następnym, niewybranym ani też nieskreślonym jej punktem, przebierały się oczy od słonego strumyka… Nikt nie usłyszał mojego popłakiwania brużdżącego policzki i szyję, panujący wokoło gwar i śmiech był przejawem entuzjastycznego preludium do koncertu życzeń, który za chwilę miał się rozpocząć w mojej strefie czasowej. Nie bardzo mi się widziało uczestnictwo w nim. Nie mam przecież nut, może po prostu zagram ze słuchu - obmyśliłem strategię na przetrwanie tego niewyczekiwanego rytuału. Piękny, ale teraz zmoczony papier trafił do mojej zaciskającej się pieści, aby ostatecznie ukryć się przed światem w wewnętrznej kieszeni mojej marynarki.

    „Proszę państwa, zaczynamy odliczanie: 10… 9…” – zaintonował przez mikrofon wypinający dumnie pierś konferansjer, a tłum podążył za nim. Ponad gromką sekwencją malejących liczb wybił się charyzmatyczny okrzyk z głośników: „Nadwaga, fajki, bieda, marazm – stop! Zaczynamy Nowy Rok!” Zdawać się mogło, że to kulminacja powszechnej ekscytacji, panującej przecież przez ostatnie dni w sklepach, zakładach fryzjerskich i odzieżowych, a także w większych lokalach i mniejszych klitkach na ostatnich piętrach obskurnych bloków, doprowadziła do wystrzału butelkowych korków wysoko ku górze… Podlane szampanem życzenia mieniły się w barwach fajerwerków oraz połyskiwały w nienagannie zawiązanych krawatach i brokacie, którym po tylu godzinach imprezy upstrzony był każdy z jej uczestników. Chyba nawet nieźle się wkomponowałem jako papuga w ten małpi gaj. Życzenie, kieliszków zderzenie powtarzane co raz i wieńczone uśmiechem bez pocałunku… Przyszła nieproszona myśl, że dobrze byłoby kogoś pocałować. Ale jeśli miałby to być judaszowy pocałunek… To ja dziękuję! Wzdrygnąłem się całkowicie bez kontroli. Uznanie, przychylność, uczucie, namiętność, rozkosz - takie według mnie konsekwencje sprowadzał pocałunek u osób dopuszczających się tego oralnego gestu. Zawsze zetknięciu moich warg z drugą osobą towarzyszyły nieszczere intencje… Nie potrafiłem się oszukiwać, że znaczy jeszcze to, co miał znaczyć… Nie chciałem pocałunkiem zjadać ludzi, którymi sam się brzydziłem, tak samo jak brzydziłem się sobą. Nie chciałem wyrazu miłości wykorzystywać do wyszarpywania od nich kąska dla mnie. Nie całowałem. Nie liczyłem dni, miesięcy i lat bez pocałunku. Łzy znów stanęły mi w oczach.

- Proszę pani, życzę pani… – zagadnąłem do kobiety stojącej obok mnie.
- Cześć, jestem Marianna. Mam dosyć tego: Proszę pani, Proszę pana do tańca, Proszę państwa a teraz… Och, mów mi Mari, proszę, po prostu Mari – przerwała mi z uśmiechem, mimo znużenia całą sytuacją, tak jakby była zupełnie pewna, że mnie też obezwładnia ta oficjalna atmosfera i bez zająknięcia przyjmę jej prośbę wyłamania się spod reguł salonowego despotyzmu.
- Cześć, Jakub… – wykrztusiłem lekko zesztywniały – po prostu Kuba.
Wypowiedzenie tej formy mojego imienia uniosło kąciki moich ust. Zapach popetardowego prochu był odpowiednim tłem dla tej kwestii, bo czułem się jak zdetonowany materiał, który tej nocy już tyle razy wybuchał w postaci wylewu łez.
- Kuba, zanim złożę życzenia, powiedz mi, co zaznaczyłeś na liście noworocznych postanowień? – zapytała. Spostrzegłem, że moja nowo poznana rozmówczyni jest wielce urzekająca w zadawaniu mi tak trudnego dla mnie pytania.
- Wiesz co… Nic nie zaznaczyłem – spuściłem wzrok, co było trudne przy takiej kobiecie. Po dwóch sekundach wróciłem do jej spojrzenia dodając:
- Atrament tego drogiego długopisu okazał się być niewodoodporny… Ładna oprawa, ale co z tego? - chyba cało wyszedłem z sytuacji, bo Marianna swoje zmarszczone przez chwilę czoło rozpogodziła uniesieniem brwi.
- Poza tym ślizga się w dłoni niemiłosiernie. Nie da się nim obracać między palcami i lekko przygryzać - dopowiedziała Mari i obydwoje wybuchliśmy śmiechem.
Krótką ciszę i wymianę spojrzeń przerwało jej chrząknięcie.
- Ja nic nie zaznaczyłam, przeczytałam i przekreśliłam wszystkie punkty… – zaintrygowała mnie od pierwszego zdania swojej dłuższej wypowiedzi. – To było wielkim wyczynem, bo przecież tak dobrze jest, jak wszystko idzie gładko, z gładkim i pięknym długopisem w ręku. Kapela świetnie gra, jedzenie kusi, a najdroższy materiał i najmodniejszy krój zdobi moje ciało. Tyle, że to nie to, co daje mi szczęście… Dlatego nie złożę Ci życzeń… Przekażę Ci obietnicę szczęścia, pewne postanowienie. Nie moja obietnica, ani nie Twoje postanowienie, także nie zapewnienie tego przystojnego konferansjera, który próbował ze mną zatańczyć... – mówiła, spokojnie, a ja chłonąłem każde jej słowo jak dziecko, które uczy się mówić i chce poznać nie tylko sposób artykulacji, ale rzeczywistość o którym ta mowa i język opowiada.

- Życie byłoby naprawdę wspaniałe, gdyby realizowały się te wszystkie sylwestrowe formuły i zaklęcia. Po roku takiej szczęśliwości i spełnienia ludzie zrezygnowaliby z obchodów sylwestra i Nowego Roku. Życzenia realizowałyby się każdego dnia, od razu po tym, jak byłby wymyślone, wypowiedziane na głos czy usłyszane od dobrze nam życzących... Ale ja tego nie chcę, choć taka dzisiejsza maskarada też mi nie przypada do gustu. Chcę Ci powiedzieć, że masz obietnicę: Będziesz kochać! Oddane Bogu serce ulega zmianie. Niby wielkości dłoni, podatne na pęknięcia i zawały, ale dzięki Bogu wielkie i przebrane miłością... – jej słowa mieszały się z moimi łzami, które tym razem przybrały postać słodkiej rzeki sklejającej moją rozszarpaną osobę przez chroniczny brak miłości. Nie kochałem siebie, innych, a Boga… Na Boga! Na Boga byłem obrażony. Wszechogarniająca nienawiść.

    Dalej… Mari opowiedziała mi o sobie i vice versa. Obok poważnych wynurzeń znad kieliszka wina rozbrzmiewał nasz śmiech z przezabawnych sytuacji zauważonych na sali. Dawno, naprawdę wieki temu tak z nikim nie rozmawiałem. Nasze spotkanie trwało do rana… Wróciłem do domu wypełniony szczęściem. Tuż po przekroczeniu progu zaspanego mieszkania udałem się do lodówki i na kalendarzu pod datą 1 stycznia 2012 roku zapisałem najpiękniejsze, bo jedyne zagwarantowane, poręczone, życzenia:

„Będziesz kochał Boga, a bliźniego swego jak siebie samego.”

    Chowając garnitur do szafy, przypomniałem sobie o zgniecionym formularzu, który pewnie zmoczył całą moją kieszeń w marynarce. Palcami wyczułem, że papier jest suchy. Kartka wyschła pewnie od przyśpieszonej pracy serca i zwiększonej produkcji ciepła przy Mariannie… - uśmiechnąłem się do siebie. Rozwinąłem zawiniątko opatrzone krótkim, cudzym dopiskiem:

48 17 77 13 56

Do usłyszenia!

Mari

***
Wszystkim czytelnikom życzę w Nowym Roku 2012
większej zdolności do kochania niż potrzeby bycia kochanym. :)

PS Niestety tegorocznego Sylwestra spędziłem w domu. Stany lękowe i bolesne napięcie mięśni uniemożliwiły mi harce na mieście... Może innym razem... za rok.

3 komentarze:

  1. Życzę Ci pokoju serca i radości w nadchodzącym roku. Pozostaję w duchowej łączności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się przyda, bardzo bardzo.
    Dziękuję.
    Życzę uśmiechu każdego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)