poniedziałek, 9 lipca 2012

Znowu odbudowane

Opuściłem moje miasto. Miasto urodzenia. W nim każda droga obudowana jest wąsko przylegającymi do siebie kamienicami wspomnień. Jedne, zapomniane, popadają w ruinę, inne - przeżywają niekończącą się renowację. Na tych ulicach każdy mówi w zrozumiałym dla mnie akcencie i swojską mi melodią śpiewa. Znam tu wszystkie dziury, żaden wąwóz mi nie obcy. Opuściłem moje miasto, minąłem ze strachem rogatki. Nie odwracałem się, by nie roztkliwiał mnie zbytnio widok miejskiej panoramy. Minęło tak trochę czasu, na odległych ziemiach, zaraz wam opiszę. Wróciłem do miasta, do siebie, na stare śmieci, jak powiadają... ale ze świeżym spojrzeniem, niesiony przypływem sił. Zainwestowałem rozważnie w niezwykłe gmachy, w samym centrum mojego miasta. Natchnienie podsunęło odkrywcze i rewelacyjne połączenia komunikacyjne. Podczas robót drogowych, przy jednej z uliczek odnalazłem zapuszczony lokal, wspaniałe miejsce, choć teraz w cieniu przeżywające śmiertelny zastój. Zaryzykowałem - Przywrócę blask Luckrowni, zacznę pisać... z powrotem!

A nie pisałem długo, z wielu przyczyn nie tknąłem klawiatury. Najpierw nie działo się nic - ból, wyczerpanie, rezygnacja. Potem wciągnął mnie do cna wir wydarzeń, powstały na skutek pomyślnego zwrotu akcji. Wielu z was o mnie pytało, za co serdecznie dziękuję. Zacznę od początku, zanim opiszę wyjazd z miasta.

Nie doczekałem się badania, które zostało wyznaczone na "za kilka miesięcy". Byłem totalnie zrezygnowany. Lekarz neurolog zaproponował mi leczenie bardziej objawowe, choć i leczące: jeden zabieg przynoszący kilka miesięcy ulgi, ale też niosący ze sobą większe ryzyko działań niepożądanych i... bardzo kosztowny. Zaufałem mu, że w jednej ampułce jadu kiełbasianego za 700 zł, znajdę wytchnienie. Zapożyczyłem się i zdecydowałem na paraliż napiętych bez ustanku, bolących permanentnie mięśni. Z początkiem kwietnia doszło do iniekcji toksyny botulinowej, po kilku tygodniach, podczas których nosiłem praktycznie stale silikonową szynę, udało się przegonić silny ból, który doprowadzał do wymiotów, szewskiej pasji i ogólnej pożogi. Przyszła poprawa. Pierwsze prawie bezbolesne oddechy musiałem przeznaczyć na odrobienie długów powstałych w wyniku leczenia (specjalistyczne usługi stomatologiczne w Poradni Dysfunkcji Narządu Żucia również nie są refundowane). Odpracowywanie długu było całkiem przyjemne, wróciłem przecież do aktywności, do działania, w końcu mogłem witać dzień, który miał swoje ramy niepołamane przez ból.

Coraz lepszy stan zdrowia skłonił mnie do przyjęcia propozycji mojego taty, który zechciał zasponsorować mi wyjazd do mojej przyrodniej siostry Kathleen. Siostra mieszka w Niemczech i (uwaga!) jest Niemką! (Nie będę się rozpisywał nad rodzinną historią "zerwanych więzi", o której możecie przeczytać w innym miejscu.) Nie odwiedzałem jej przez bagatela 5 lat! Choć moja siostra mieszka około 1,5 tysiąca kilometrów z dala ode mnie, żyje kompletnie inaczej, w wielu znaczących kwestiach nie potrafię się z nią zgodzić, to jest mi szczególnie bliska i... co tu dużo pisać - bardzo ją kocham. Ostatnie moje spotkania z nią, moim szwagrem i siostrzenicą, odbywały się w Polsce, tym razem kolej na podjęcie podróży należała do mnie... Kupiłem tanie bilety, spakowałem się i poleciałem.


Dobrze zrobiła mi ta zmiana horyzontu, czas spędzony z siostrą i jej rodziną, praca w ogrodzie, podczas której przerzuciłem 27 ton kamieni i nie wiem ile ton ziemi i trawy. Choć ból wracał, przychodziła refleksja, że warto walczyć, o zdrowie, o nadzieję. Jak nigdy wcześniej miałem okazję do długich rozmów z siostrą, zabaw bez końca z siostrzenicą...
Podróż do Niemiec i z powrotem stała się pretekstem, pozytywnym pretekstem, by odwiedzić rodzinę w Krakowie. Spędziłem u nich kilka dni w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Kuzynostwo zorganizowało wycieczkę z serii "Miasto w pigułce", a ciocia, która na co dzień gra w operze na instrumentach perkusyjnych, zabrała mnie na niezapomniany spektakl.
Wróciłem może ciut zmęczony pracą, ale bardzo radosny. Już nawet perspektywa kolejnego zastrzyku, a raczej kosztów z nim związanych, nie tak bardzo mnie paraliżuje. Powroty bólu są przykre, ale cichy głos podowiada, że warto działać, stawiać czoła. Wyjazd daleko pomógł mi odkryć ponownie to wszystko, co było zawsze blisko mnie - ludzi, którym na mnie zależy; marzenia, które porywają mnie od dzieciństwa; mądrość, o której niestety zbyt często zapominam...
Dziś w tej relacji wspomniałem krótko o ludziach, ale już za kilka dni opiszę wam, co za marzenia siedzą w mojej głowie i jaka to mądrość jest potrzebna, by móc te marzenia w życiu realizować... Tak, zgadza się - chcę też przywrócić blask Luckrowni. Nie pozostanę gołosłowny!
Ja niżej podpisany, przeznaczam dla niej szczególną rolę w moim na nowo budowanym mieście. :)




7 komentarzy:

  1. Współczuję tego bólu :( Ale cieszę się, że wróciłeś! Podróże... Tak, podróże zmieniają horyzonty. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróże małe i DUŻE oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba raczej DUŻ€ ;)

      A na serio: nie tylko, nie tylko...

      Usuń
  3. Lubię Cię tak po prostu Luc. Cieszy mnie to, że lepiej niż gorzej u Ciebie :)
    Po wirze pracy doszłam do wniosku, że nie umiem odpoczywać ...
    Marzenia?...mam ich za wiele
    Panna K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja lubię takich czytelników, co w komentarzach i płakać się nie boją, i żalić się nie wstydzą, a i tak wiele dobrego wnoszą do mojej Luckrowni :)

      Usuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)