sobota, 18 sierpnia 2012

Jeden to za mało

Wypchałem duży plecak, spakowałem instrumenty. Zabrałem ze sobą uśmiech - bez niego ani rusz, kiedy na wakacje wybierasz się autostopem, a w kieszeniach pusto. Plan był jeden - uliczne muzykowanie podczas Jarmarku Dominikańskiego i odpoczynek nad morzem. Udało się muzykować i zarobić na wakacje. Może nie wróciłem z pełniejszym portfelem, jednak ubogacony letnimi przygodami. Co najważniejsze, przez te dwa tygodnie uśmiech nie schodził z twarzy... Powiadają: Wakacje za jeden uśmiech, a ja dodam przekornie, że jeden to za mało. Potrzeba go każdego dnia, kiedy wakacje "mają się zwrócić", kiedy mają być udane i za "0 złotych". Chcę dziś krótko podzielić się moimi wrażeniami z muzycznej eskapady.

Obymyślanie muzcznego wypadu na Jarmark Świętego Dominika rozpocząłem z moimi kumplami kilka tygodni wcześniej. Jednak w przygotowaniach do tego typu podróży bardziej przydaje się nie zapobiegliwość wychodząca daleko w przód, ale zgoda na to, co nieprzewidziane i za chwilę. Zapobiegliwość przydała się na początku. Chcesz pokonać stopem ponad 600 kilometrów w ciągu jednego dnia, to lepiej zacznij machać przy drodze o świcie słońca, by zdążyć z dotarciem do celu przed zachodem. Tak też uczyniliśmy. Jednak sama pobudka nad ranem tak naprawdę niczego nam nie gwarantowała, tylko zwiększała szansę na pomyślny finisz w Gdyni tego samego dnia. Mieliśmy szczęście. Nie zdążyliśmy się zmęczyć machaniem przy drodze. Po około dwudziestu minutach zatrzymał się odważny kierowca, którego nie przestraszył widok nieznajomych mężczyzn z bagażami i gitarą. Dobrze, że zdążyliśmy uwiecznić ten moment wyczekiwania "na okazję".

W swoim niemłodym życiu przemierzyłem autostopem kilkaset kilometrów na polskich drogach i - słowo daję - przytrafiły mi się iście egzotyczne przygody. Podróżowałem nie tylko tirami (jeszcze trochę i zostanę specem od przekręcania tachometrów), ale również śmieciarką (mogę przypuszczać, że poziom czystości kabiny kierowcy tego pojazdu niewiele odbiegał od syfu w jego pozostałej części). Raz pędziłem tuż za ambulansem na sygnale, wraz z którym minęliśmy kilkunastokilometrowy korek, łamiąc chyba caluśki kodeks drogowy, innym razem spałem na pace. Zdarzyło się wlec żółwim tempem z 70-letnim kowbojem, który na wieść, że wracam z wesela i nie mam dla niego wódki wysadził mnie na trasie szybkiego ruchu. Nie do powtórzenia pozostanie mocno zakrapiana impreza w wojskowym autokarze, który odwoził żołnierską brać z poligonu do jednostki... Szkoda tylko, że przed wejściem na pokład, na którym alkoholowe opary aż drażniły spojówki, przy zasięganiu informacji o kierunku wesołego autokaru, jednemu z wojaków trochę poplątał się język i z Lęborka wyszedł mu Malbork (w skutek przejęzyczenia odwiedziliśmy Lębork i przekonaliśmy się o gościnności jego mieszkańców, którzy bezinteresownie przyjęli nas na nocleg). W trakcie tych podróży poznałem wiele dotąd nieznanych mi gatunków muzycznych, jak na przykład bałkańskie country czy techno-szlagiery (mantryczne satisfaction, satisfaction przeplecione tłustym bitem i discotrzaskami... i tak całą drogę Częstochowa - Kraków... nie zapomnę do końca życia tego uczucia, kiedy nadszedł czas na wysiadkę). Byli kierowcy fundujący obiady i małe kawy po drodze, była samotnie podróżująca odważna dziewczyna, która nie obawiała się zgarnąć mnie ze stacji benzynowej, gdzie schowałem się przed ulewą, i sama zaproponowała podwózkę. Przygód było co niemiara, jednak złapana tego dnia okazja, kiedy wyruszaliśmy na muzyczną eskapadę, przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.

Zatrzymał się człowiek. Otwarty człowiek z otwartym samochodem podążającym nie dość, że do Gdyni jak my, to do tej samej dzielnicy. Rozmowa z Darkiem nam się nie urywała, nie przeszkodził zestaw z KFC pod Warszawą, a nawet kawa, którą wypiliśmy wspólnie, na jego koszt. Zabawny, szczery typ, myślący trzeźwo. Miałem wielką satysfakcję, jak zrobił się cały czerwony podczas rozmów zahaczających coraz śmielej o podzielane przez nas, ale zdecydowanie nie pokrywające się, poglądy polityczne (z którymi naprawdę nie mogłem się zgodzić). Pomyślałem sobie, że misja autostopowicza - towarzyszyć kierowcy i zając go rozmową - została spełnioną z pełnym zaangażowaniem. Choć straszył, że nas wysadzi, tak naprawdę był bardzo zadowolony. Nim się obejrzeliśmy, Darek zafundował nam podwozę pod samą bazę, gdzie mieliśmy nocować przez najbliższy czas. Chcieliśmy się odwdzięczyć butelką za tak wspaniały transport pod wskazany adres, jednak tu nasz kierowca był nieprzejednany, a ostatnie jego słowa brzmiały mniej więcej tak:
"Ej, chłopaki. Podobno jest jakiś taki portal, że można autostopowicza przez neta złapać. Znacie? To bym powiedział żonie, żeby mi kogoś znalazła na drogę powrotną."
I tak, opłacając jedynie bilet mpk z domu na wylotówkę za 1,60 zł, po siedmiu godzinach jazdy i przebyciu ponad 600 kilometrów, rozpakowywałem się w Gdyni i zaczynałem rozgrzewać instrumenty.

Wieści z muzycznego pobytu w Trójmieście należy rozpocząć od historii z jajem. Następnego dnia po przyjeździe, w jednym miejscu, podczas kolejnej frazy niguna (żydowskiej melodii bez słów, śpiewanej za pomocą asemantycznych sylab), dostałem jajkiem w twarz... Skąd, od kogo - nie wiemy... Widok spływającego żółtka i białka na szkłach okularów, twarzy, szyi, koszuli i O ZGROZO fujary zbulwersował świadków zdarzenia. Mam nadzieję, że aż tak źle nie graliśmy, tylko po prostu nie trafiliśmy wówczas w muzyczne gusta tego jajecznego miotacza. Może po prostu koleś nie toleruje żadnego przejawu tej charakterystycznej kultury - pomyślałem. Na szczęście kelnerki z pobliskiej knajpki udostępniły łazienkę. Po kilku telefonach, udało się pożyczyć coś na przebranie. Nie zniechęciła nas ta historia, wspominamy ją z jajem...
Przecież kiedy grasz na ulicy musisz liczyć się z krytyką. Nie zawsze musi się ona zmaterializować w postaci wycelowanego w Ciebie jajka, może to być potrząsanie głową lub futerał świecący pustką. Nie mniej jednak, uliczna publika może Cię zaskoczyć i docenić nie tylko słowami uznania, ale także sowitą sumą czy propozycją zagrania gdzieś indziej za pewne pieniądze - tak też się zdarzyło.

Trzeba wam wiedzieć, że Gdańsk podczas Jarmarku Św. Dominika śmiało można okrzyknąć mekką dla ulicznych grajków. Miasto ściąga tumult turystów, z kolei strażnicy tego miasta nie ściągają opłat od ulicznych grajków, choć prawo stanowi inaczej. Teoretycznie jest dużo miejsca, jednak w tym roku liczba grajków, reprezentowanych głównie przez cyganerię w wieku lat od 3 do 5... po prostu nas zawstydziła. Ci mali wirtuozi - dwóch, góra trzech akordów wyduszanych ze skromnych harmonii - bezkonkurencyjnie wyciskali łzy przechodniów, które osuszyć mogły jedynie banknoty lądujące w małych puszeczkach. Byli też tutejsi weterani, wpisani w kolejce do bram i innych bardziej reprezentatywnych miejsc. Nam wypadało więc wstrzelać się gdzieś w przerwach ulicznego spektaklu.
Bardzo często, w poszukiwaniu nowego miejsca do gry, przypominała mi się ta zabawna animacja:




Często nasze plany korygowała fikuśna aura. Pogoda "czasem słońce, czasem deszcz" (taka jak na zdjęciu obok), kiedy powietrze jest bardzo wilgotne, nie zbyt służy drewnianym instrumentom. Można było w tym czasie zająć się czymś innym... Na przykład wyczynowym przeciskaniem się przez ulicę Długą. ;) Na gdańskiej ulicy nie zbiliśmy kokosów, ale przeżyć się udało. :) Wizje wielkiego zarobku spłonęły na panewce, ale wakacje trwały nadal... Udało się nam trochę wypocząć na plaży, spotkać ze znajomymi i zawrzeć nowe znajomości.
Po dwóch tygodniach zarobkowych wakacji wróciłem do codzienności. Mimo wielu nieprzewidzianych sytuacji, wyjazd uznaję za wielce udany. Z uśmiechem, z wieloma uśmiechami, bo do mojego trzeba dołożyć uśmiechy przyjaciół, tych starych i nowych, a także wielu przechodniów i straganiarzy (może za wyjątkiem starszej pani Wali z galerii przy ulicy Mariackiej, którą w tym miejscu chciałbym pozdrowić). Wyjazd był też pewną lekcją dla mnie, zobaczyłem w sobie coś, czego dotychczas tak bardzo nie dostrzegałem... Ale o tym może innym razem.



5 komentarzy:

  1. Od początku czytam Twojego bloga. Pięknie piszesz a jednocześnie jesteś taki prawdziwy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej ojej ojej jakie to było...pozytywne :) Chyba najlepsza notka jaką u Ciebie czytałam i to jeszcze napisana w dniu moich urodzin :) Tak czy inaczej DUŻOOOOOO UŚMIECHUUUUU :)
    Panna K.
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkiego najlepszego dla Panienki!
      Dlaczego TA notka najlepsza? Dla mnie taka płytka, choć racja - bardzo wesoła :)

      Usuń
  3. Czasami dobrze jest napisać coś łatwego i przyjemnego i to nie oznacza, że jest płytkie :)
    Dziękuję:*
    Panna K.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja łaziłam we wrześniu po górach, aha. I nawet nie było sie do kogo uśmiechać gdy za friko nocowałam w otwartej bacówce pod Gorcem





    OdpowiedzUsuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)