czwartek, 12 lutego 2015

O tym, jak skryła się
w pączku

Tegoroczny tłusty czwartek nie będzie taki przesłodki jak zazwyczaj. Piszę tu coraz rzadziej, ale dziś, w 4 urodziny Luckrowni, nie przystoi nie uronić choćby kropelki luckru, nie wyłożyć choć jednego pączka na ławę.

Zacznę może od początku, czyli... od końca ostatniego wpisu na moim blogu.


W lipcu zeszłego roku podzieliłem się z Wami pragnieniem wyruszenia na dwóch kółkach w Drogę, która zaprowadzić mnie miała do Gwieździstego Pola, czyli Santiago de Compostela. Wspominałem o przeszkodach i iście niebiańskich interwencjach, a swoje wyznanie zakończyłem słowami pełnymi nadziei w spotkanie mojej woli z Bożą wolą:

"Być może jakoś tak to już pomyślane zostało w niebie, bym zdrowymi nogami ucierał luckier..."

Nadziei ubyło, gdy dwa miesiące po publikacji wakacyjnego wpisu zasypiałem w łóżku razem z kaczką. Zamiast obmyślać przygotowania do przebycia rowerem ponad 3 500 kilometrów pątniczego szlaku, wzdrygałem się na samą myśl, że za kilka godzin będzie trzeba pokonać aż 8 metrów do toalety. Przeliczyłem swoją elastyczność w codziennych ćwiczeniach i jednego wrześniowego, niedzielnego wieczora, kiedy przyszło poprawiać sobotnie wesele, więzadła w moim kolanie nie wytrzymały. Taniec jakich wiele, ze zrównoważoną partnerką (częściej to ja jestem tym nieprzewidywalnym osobnikiem w parze, a ze swoich tanecznych wpadek mógłbym napisać książkę), tylko że tym razem moja noga nagle wykręciła się na bok ciała. "Zwichnięcie rzepki. Miał pan szczęście, jeśli do końca roku nic się nie przydarzy, to w ciągu kilku miesięcy wróci pan do pełnej sprawności" - słowa lekarza z izby przyjęć średnio mnie uspokoiły.

Podczas kliku tygodni przymusowego leżenia nie zostałem jednak sam i bez nadziei. Drzwi zajmowanej przeze mnie kawalerki zdawały się nie wiedzieć, co to znaczy "zamknięte". Nadzieja przykuśtykała do mnie niezgrabnie o kulach. Potrafiła też schować się w słoikach wypełnionych pomidorówką, nieśmiało tajniaczyła się między pierogami w plastikowym pudełku. Spozierała na mnie zza mielonego, puszczała oczka, polegując smacznie na schabowym. Kiedyś wyskoczyła z patelni pełnej placków ziemniaczanych, a innym razem z piekarnika i wymyślnej zapiekanki. Pewnego ranka skryła się w pączku, przyniesionym prosto z piekarni. Podjeżdżała pod blok i woziła do lekarza, kościoła, Biedronki, McDonalda. Przynosiła zakupy, domowe ciasta, gry planszowe, seriale całymi sezonami i najciekawsze filmy sezonu. Przede wszystkim pokrzepiała swoją obecnością i dobrym słowem. Uśmiechała się do mnie z każdej czekolady.
Niestety, podczas gdy uczone głowy pozwoliły odważniej poruszać się na czterech nogach, a listopadowe dni zaszły jesienną słotą, napatoczyły się wirusowe paskudztwa. W sumie to cztery ich było, a przychodziły jak w zegarku, jedno po drugim, miksując objawy (gorączka, katar, kaszel, jelitówka, korzonki, opryszczka). Kule musiały zatem postać w kącie przez kolejne, jeszcze dłuższe tygodnie. Do czekolady dołączył czosnek, cebula, chilii, spirytus, imbir i cytryna. A buzię, jak to już z Lucowym licem bywa, zaczął wykręcać ból. Z granicznym bólem spędziłem prawie całą Wigilię i cały Sylwester.

Trzymiesięczne zaleganie w łóżku (czytaj: brak dochodów), groziło rychłym bankructwem. Problemy zdrowotne zmusiły mnie do rezygnacji z dotychczasowej pracy. W skarbonce zabrakło kilku gorszy na leczenie, rachunki i codzienne zakupy. I tym to razem nie zabrakło moich bliskich i przyjaciół, którzy wspomogli finansowo i w poszukiwaniach pracy.
Mój budżet, choć nadal dziurawy, został połatanych zleceniami na artykuły i innymi okołowydawniczymi pracami, które bardzo sobie cenię. Dla przykładu, kilkadziesiąt dni spędzonych nad rękopisem polskiego uczonego, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, odcisnęło na mnie niewysłowione piętno. Po tak intensywnym obcowaniu z tekstem tego wybitnego, i zarazem wybitnie niepolonistycznego umysłu, moje życie wygląda zupełnie inaczej. Przestało być oczywistym to wszystko, nad czym wcześniej dumać mi nie wypadało. Dziś zadrży mi ręka, nim przyjedzie zapisać (łącznie czy rozdzielnie?) "niema", "wogóle", "toż same", "popierwsze", (u czy ó?) "dwuch", a także (z tytułu epoki) (j czy i?) "subjektywnie", "objektywnie", "nadzieji", (gie czy ge?) "gienjalnie" itd. Ale bez dygresji. Wdzięczny jestem Bogu za pomoc tych wszystkich ludzi, których posyłał i wciąż do mnie posyła z jedzeniem, zakupami, wolnym miejscem w aucie, uśmiechem, ofertą pracy. Nie poradziłbym sobie z panoszącym się nieszczęściem, gdyby nie dobra wola tych wszystkich, których wyliczyć niepodobna.

Choć kule poszły w odstawkę i zazwyczaj jest co włożyć do gara, z dnia na dzień przybywa kroków na liczniku, to nie będę Wam słodził - dopadają mnie demony. Przyszłość, abstrahując od planów rowerowej pielgrzymki do Santiago, jawi się mniej jasno niż te kilka miesięcy wstecz. A może po prostu... To wszystko to tylko zapowiedź, by wyglądać czegoś nowego... Kompletnie niespodziewanego. Albo tego koniecznego, przed czym chciało się uciec.

PS Zachęcam Was, byście z okazji urodzin Luckrowni zostali jeszcze chwilę. Długie miesiące chorowania przyniosły też całkiem miłe skutki uboczne, które możecie zobaczyć i odsłuchać poniżej. Gdy do zdrowia powracała noga, nie próżnowały moje palce, które nie tylko wklepywały literki na klawiaturze. Odważyłem się na grę na flecie sopranio z nut. Ze słuchu to było zrozumiane, ale z nut - nigdy! Udało mi się nawet rozczytać jedną część koncertu Vivaldiego.
Ponadto przygotowuję płytę z piosenkami z bajek Disneya. Chciałbym wręczyć ją w prezencie mojej siostrzenicy, Nele. Dla uczczenia wesołej twórczości dwa utwory umieściłem już w serwisie soundcloud.
Z kolei dla mojego przyjaciela Mateusza, który mimo swoich problemów i ograniczeń, pomagał mi w trudnych chwilach, sporządziłem mały urodzinowy upominek. Wypisałem mu notesik z żartami słownymi, które potrafią go rozchmurzyć pomimo życiowych burz.
Czas na najpiękniejsze piosenki Disneya i najbardziej kolorowe suchary. ;)







6 komentarzy:

  1. ahaha Fujara! uśmiałam się z końcówki. A Pocahontas poznałam - odpaliłam nie zwracając uwagi na tytuł! Tzn, że Ci się udało :)! Trzymaj się! Niech już te wszystkie bóle odejdą od Ciebie:) Ma4.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst :)
    Gratuluję i proszę pisz częściej.
    Dla Ciebie ta piosenka
    https://www.youtube.com/watch?v=uNFrZ4h3Hbc
    Pozdrawiam Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za piosenkę... Ostatnio nie dość, że mapa podarta, to jeszcze droga coraz trudniejsza. :/

      Usuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)