czwartek, 28 kwietnia 2011

Facet musi być świnia

      "O żesz Ty, szmato" - tak zabrzmiały moje pierwsze słowa zamiast hymnu pochwalnego na cześć naszego, mojego i tak samo jej Stworzyciela, kiedy budziłem się dziś rano. Miałem być zadowolony z podjętej przed chwilą, jeszcze po omacku, decyzji o powstaniu z materaca wraz z tonem budzika i oddaniu Bogu chwały za podniesienie mojej leżącej powieki. Niestety, nie wyszło. Wraz z rozmazanym widokiem, który wtargnął pomiędzy moje rzęsy, na moich dotychczas zamkniętych przez długą noc wargach pojawiły się same ostre przekleństwa. To one wyostrzyły moje rozmarzone, oderwane od rzeczywistości, już kilkudniowe... tygodniowe wizje o naszym wspaniałym życiu i przede wszystkim wspólnym mieszkaniu, które już na wstępie były dla mnie, mimo wielkiej euforii, bardzo trudne do zaakceptowania.

      Żeby nie skłamać, poznaliśmy się w podobnych okolicznościach. Wtedy też się budziłem, jak ujrzałem ją po raz pierwszy - niewielką i zwinną, krzątającą się jak gdyby nigdy nic po moim pokoju. Tego dnia przywitałem ją z uśmiechem, było wspaniale, zaprosiłem ją pod swój dach, choć zapewne moi znajomi odradzaliby mi tę niepojętą koegzystencję. Wydawało mi się wtedy, że tak będzie lepiej, nie będę sam, będzie weselej. Od tego dnia budziliśmy się razem, jednak dzisiaj, teraz, tego poranku wykrzyczałem pięćset razy: "Basta, szmato!"
      Dziś znowu udawała, że nic się nie stało... Swoją drogą wydaje mi się, że to ogólnie specyfika tego gatunku, by zmieniać wiele, dokonywać globalnych rewolucji, ale tak naprawdę ciągle pozostawać w ukryciu i nie zwracać na siebie uwagi, jakby w podziemiach ludzkiej świadomości. Gdy ją ujrzałem, siedziała przyssana do brzegu mojej ulubionej szklanki, z której zazwyczaj piłem colę. Korzystała co prawda z resztek wczorajszej cieczy, która do tej chwili oprócz słodkiego smaku zapewne nie zachowała innych walorów smakowych i orzeźwiających. Jednak myśl o tym, że pije z mojej szklanki, którą za chwilę mógłbym przyłożyć do moich ust, wzbudziła we mnie fale obrzydzenia i potok przekleństw. Od razu do rozespanej głowy przyszły mrożące krew w żyłach scenariusze kreślące, co jeszcze takiego mogła wyrabiać u mnie ta pieprzona robotnica, która przecież zawsze była na pełnych obrotach, zanim dla mnie noc dopiero dobiegała końca. Pozwalałem jej naprawdę na wiele, mnóstwo czasu mieszkania za darmo, przyznaję - czasu pełnego słodyczy... Ona w zamian miała jedynie być ze mną, pojawić się od czasu do czasu, wysłuchać tego, co mam jej do powiedzenia, bo nikomu innemu bym się nie ośmielił. Widziała mnie w rożnych sytuacjach, znała moje największe sekrety. Byłem przekonany, że łączy nas wiele, jednak niby przez taki drobiazg, ale nasza symbioza została definitywnie, bezpowrotnie skończona. "Już nigdy więcej, przenigdy nie zaufam komuś twojego pokroju". Wykrzyczałem do niej i do mojej ulubionej zielonej szklanki, z którą jakoś ta istota nie mogła się rozstać, jakby zastygając w jej oparach.
      Moje obelgi pod jej adresem dochodziły do niej dobitnie i tak szybko, jak niegdysiejsze zaproszenie czy powtarzany w kółko bezgraniczny zachwyt nad jej obecnością w moim domu. Czułem się źle, kiedy wrzeszczałem na nią, taką małą, milczącą, kiedy tak nią szarpałem po całym mieszkaniu. Jakimś sposobem znaleźliśmy się w kuchni... Podejrzewam, że "najgorsze szmaty i ścierwy" były słyszalne w tym momencie nie tylko u sąsiadów za ścianą, ale na całym podwórku, na którym pogrążone w żałobie dzieci właśnie dopinały ostatnich uroczystości pochówkowych tragicznie zmarłego wróbelka, rozszarpanego wczoraj przez śmietnikowego dachowca. "Słodki obrazek" w mojej kuchni niedokończonego, wielkanocnego mazurka, przy którym siedziało stado jej znajomych i bawiło się w najlepsze, przelał czarę goryczy i zatopił wszelkie wyrzuty sumienia.

     Naprężyłem mego kciuka i milcząc, obcesowo, przy wszystkich jej znajomych, których nie zdołałbym policzyć, wbiłem go w jej czoło. Wraz z czołem rozgniotłem jej głowę, tułów, odwłok, trzy pary nóg i skrzydełka, które wyrosły ostatnio na wiosnę. Już mnie nie roztkliwiały jej czarujące czułki... "Wynocha, nie obchodzi mnie, że jestem świnią" - wywrzeszczałem do mrowiska w mojej kuchni. Rozległa się cisza, a za chwilę dziecięce kwilenie z podwórka. Pomyślałem, że każdy facet musi kiedyś dokonać dezynsekcji w swoim życiu. Ja właśnie jestem w trakcie.



Post scriptum zainspirowane przez Notto... ;)

2 komentarze:

  1. Przeraziłam się, a następnie uśmiałam do łez! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. o matko! Dobry tekst! :D

    a ta dezynsekcja w życiu faceta... taka prawda!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)