sobota, 2 lipca 2011

Nadzieja,
a jej siostrą jest Miłość

      Kiedy smukła i długa noga Oli zaczyna muskać pasy przejścia dla pieszych, ma się nieodparte wrażenie, że wszyscy wokoło kierowcy stanęli na czerwonym tylko po to, by móc podziwiać lekkość, z jaką porusza się ta blond-piękność. Doprawdy nie wiadomo, czy wzrok ulokować na jej przebierających po zebrze, gazelich nogach czy też na rozwianym dziewczęco, jasnym włosie z push up'em. Czy też na innych push up'ach, dostrzegalnych to tu, to tam, bo Ola niemal tańczy chodząc. Kiedy na tym samym przejściu rusza Ewa, zza kierownic zapewne unoszą się błagalne litanie oraz wezwania do św. Krzysztofa, by jak najszybciej doturlała się na przeciwległą stronę ulicy i broń Boże nie zaczęła rodzić na środku jezdni. W jej wypadku to raczej: "Don't push!" Zakładam się, że nikogo nie pociąga to, jak powoli powłóczy nogami, niosąc resztkami sił ciężar życia, który rośnie od niespełna dziewięciu miesięcy. Uczes Ewy chyba też nie zasługuję na uwagę... Chyba że znacie jakiegoś zdolnego do poświęceń stylistę, który zgodziłby się na dłuższą interwencję fryzjerską?

      Faktycznie, Ola, w przeciwieństwie do Ewy, widzi się z fryzjerem regularnie, przynajmniej raz w miesiącu. Wiem o tym, bo rozmawiamy ze sobą bardzo często i o wszystkim, chociaż tych babskich pierdół "o pudrach na krzywonos i odżywkach na porost" wolę unikać (ale o tym później). I o wiele bardziej lubię z nią rozmawiać w kameralnych warunkach, a niżeli pojawiać się w miejscach publicznych, gdzie rozbiegane męskie spojrzenia lądują pełne zachwytu na niej... lub pełne zazdrości na mnie. Nie wiem jak Ola, ale ja wtedy czuję się jak w jakimś dziwnym teatrze. Tyle że, poza opromienieniem przez główną gwiazdę tego przedstawienia, nic mnie nie uprawnia do stąpania po scenie, na którą wepchała mnie nieprzeciętna uroda mojej kumpeli. Trzeba jednak przyznać, że w tańcu to zainteresowanie moją partnerką przynosi pewną korzyść. Nikt, przepraszam: nikt z mężczyzn nie chce zasłaniać rozkołysanej w tańcu Oli, przez co stwarza się wokół niej aura masowego zauroczenia, a materializując się w postaci wolnej przestrzeni, gratis otrzymujemy razem do dyspozycji kilka bezcennych dodatkowych decymetrów czy wręcz metrów kwadratowych tanecznego parkietu. To ma sens. Taniec z Olą potrafi mnie kompletnie rozluźnić i rozweselić. Ola rusza się z tak fantastycznym powabem, ujmującym uśmiechem, no i wielce zaskakującym zaufaniem do mnie, że nie sposób w takich okolicznościach powstrzymać mi się od cokilkusekundowego wymachu moich szczudłowatych nóg i przydługich rąk gdzie się tylko da. Niestety, czar zazwyczaj pryska wraz z wyciszeniem muzyki, kiedy Ola staje się... Bardzo smutna... i przykra, momentami aż nie do zniesienia. Zaciskam zęby i pięści, sztywnieją mi nogi. Szlag trafia całe wcześniejsze rozluźnienie w rytmie cha-cha. W takich chwilach w myślach i słowach porównuję ją do jej siostry, Ewy.
    Z Ewą być może nie chadzam na dancingi a okazja do szaleństw na parkiecie szybko się nie nadarzy - wiadomo: końcówka ciąży, lada moment poród, połóg, noworodek, potem kolki, biegunki, nieprzespane noce, płacz i ząbkowanie dziecka, płacz i zgrzytanie zębów matki - to wiele niekłamanej radości sprawia mi rozmowa z nią, a nawet zwykłe, często czysto przypadkowe spotkania na ulicy. Dobrze czuję się w towarzystwie Ewy, bo ona dobrze czuje się sama ze sobą. Zresztą nawet jakby doszło do wspólnej imprezy, Ewa zapewne wolałby tańczyć z Markiem, swoim ukochanym mężem, a moim kilkuletnim kolegą. Dodaje otuchy widok, jak cieszą się dziś sobą nawzajem, bo nie zawsze między nimi było dobrze. Myślę, że sporo zła w ich znajomości przynosiły wszelkie wątpliwości i negacje ze strony Ewy. Ewa bowiem kiedyś, tak samo jak obecnie Ola, przekreślała praktycznie każde szczęście, jakiego mogła smakować zupełnie za darmo. Miała problem z akceptacją siebie, a przeważnie z akceptacją swojej wagi. Uważała się za grubą, a w rzeczywistości cierpiała na chorobliwą niedowagę...
    Turbina niezadowolenia Oli zazwyczaj zaczyna się od tych niepozornych trybików - rzeczonych babskich pierdół, że nos za duży albo biust za mały, że na głowie włosów niewiele, tymczasem gąszcz na łydkach jak w Amazonii, a i tak noszone spodnie z nogawkami do kostek nie zasłonią coraz to nowych zmarszczek na twarzy. Za chwile, po płaczu nad monstrualnymi bruzdami na policzkach i czole (łzy je mają wygładzić czy co?), będzie mowa, a raczej szloch o starczym wieku i nikłych szansach na przyszłość, świetlaną, bo już od samego słuchania tych narzekań i roztaczania atmosfery dramatu zostajesz wtrącony do najciemniejszych zakamarków kobiecości. A bardziej niż estetyczne, ale przy tym całkowicie wydumane, mankamenty w fizjonomii Oli, przerażające wydają się jej defekty duchowe, kreślące czarne wizje jej samej i całego świata, wszechwładzy nieszczęścia w jej życiu, o którym to potrafi rozprawiać z pełnym przekonaniem godzinami. Uwierzcie mi, że w mrocznych godzinach znika wszelkie piękno z twarzy tej dziewczyny. Duże, niebieskie oczy mimo że załzawione, to nie lśnią, raczej zasłania je natenczas matowe zwątpienie. Tusz co prawda nie rozmazuje się pod przeciekiem rozpaczy z głębin refleksji o życiu, ale ja wtedy jestem bezradny niczym krem Nice Eyes firmy Vichy, który być może pomaga na nieatrakcyjną skórę, która po płaczu wokół oczu wisi, ale nie uratuje żadnej dziewczyny przed wisielczym humorem. Mogę Olę próbować pocieszać, ale pomimo lat znajomości nie mam pojęcia jak ją prawdziwie uradować. Nie potrafię zahamować lawiny rozpoczynającą się od niewinnie za dużego dużego nosa, a kończącej się na tonach rozpaczy złożonej z gruzów każdej warstwy jej życia. Przyglądając się temu mechanizmowi autodestrukcji, zamiast wspierać ją, wpadam w furię, tak jak wczoraj. Pokłóciłem się z Olą niemożebnie, zmęczyło mnie jej czarnowidztwo jak nigdy przedtem. Jak można tak narzekać i kłamać sobie samemu? Wczoraj moja wyrozumiałość została kompletnie wyczerpana.

- Cześć Olu, dokąd zmierzasz? - zapytała Ewa, sapiąc na białym pasie przejścia dla pieszych.
- Cześć siostra, jestem umówiona nieopodal z Łukaszem, lubię go, ale mam go serdecznie dosyć. Zresztą, jak wszystkich... - intonacja w przywitaniu Oli opadała nisko z drastyczną prędkością.
- Poczekaj, pomóż mi zejść na chodnik, bo zielone już wygasa. - Tak naprawdę Ewa miała na myśli wygasającą w ustach siostry nadzieję na jakiekolwiek szczęście.
    Obydwie siostry przystanęły obok kwietnego straganu. Ciszę zabił warkot silników w ruszających samochodach.
- Olu, chodź no do mnie! - powiedziała ciepło Ewa z rozpostartymi ramionami.
Siostry przytuliły się, lecz mimo otwartej postawy Ewy, Ola wyglądała trochę niezdarnie w przyjętej pozycji.
- Jeju, nie chcę uszkodzić brzucha!
- Nie uszkodzisz, kocham Cię!

- Ewka... kopie! Mały mnie kopie! - wykrzyknęła podekscytowana Ola - Co za siła!
- Cieszy się, Olu, ze spotkania ze swoją przyszłą mamą chrzestną... Bo właśnie w kumy Cię chcemy wraz z Markiem poprosić. Swojego chrześniaka chyba nie masz dosyć, prawda? Co Ty na to, mamo Olu?
- Jak nas nasza matka zostawiła w bidulu... - zaczęła cicho łkać Ola - to rodzice chrzestni też nas mieli gdzieś!!!
Ewa ze spokojem odpowiedziała:
- Tak, ale "choćby matka zapomniała o swym dziecku, Ja nie zapomnę Cię!" Nie było by nas tu, a pomiędzy nami mojego brzucha, gdyby Bóg o nas zapomniał...

    Za kwietnym straganem stałem ja, z badylem w ręce. Zwlekałem z wyskokiem zza wiadra tulipanów, aż odejdzie Ewa, bo przecież do Ewy nieustannie porównywałem moją Olę. Chciałem ją przeprosić, bo wczoraj przesadziłem w słowach. Teraz siostry tuliły się do siebie. Przyglądałem się im, ich więzi. Więzi cierpienia, a także miłości. Głupio mi się zrobiło, że kiedy przy mnie Ola wypłakiwała swoją mantrę nieakcpetacji całego życia, ja nigdy jej nie przytuliłem. Nie powiedziałem, jak bardzo cieszę się z tego, że jest, że się znamy, że cudownie tańczy, że lubię, gdy mi w tańcu ufa. Nie potrafiłem jej kochać, kiedy mówiła mi o swoim cierpieniu...

- Ewka, zgadzam się, chcę być matką!



PS Wszelka zbieżność imion, sekwencji wydarzeń, tudzież marek kremów pod oczy jest przypadkowa! Cała historia w mojej głowie się zadziała, a ze względu na rażącą obecność luckru została opublikowana w Luckrowni.



8 komentarzy:

  1. Od cholery wyrażeń przyimkowych w tym tekście, nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. a co to są wyrażenia przyimkowe?? :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zwróciłam uwagi na to czy za dużo wyrażeń przyimkowych ;) Tak bardzo lubię Twój styl, ten lekki sposób, w jaki potrafisz przekazać wartościowe treści... Odnalazłam w tym nawet po części trochę siebie. Dziękuję :)

    Anka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po przeczytaniu tego wpisu naszły mnie dwie refleksje:

    1. Ja też tak zrzędzę jak Ola chociaż może lepiej się z tym kryję ale jeszcze nie przyszło mi do głowy że otoczenie może mieć tego dość.

    2. Facet to jednak nigdy kobiety nie zrozumie(patrz:"ze nos za duży albo biust za mały, że na głowie włosów niewiele," itp)

    Pozdrawiam,Darciucha:)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Anka
    Hm, znam tylko jedną Anię, która tak fajnie podpisuje się
    "Anka"
    ...
    Czy to Ty, autorko "złotych notatek"?

    OdpowiedzUsuń
  6. @Darciucha

    Chyba ten bohater, w trakcie opowiadania, zmienił postawę wobec "nosa i biustu". Grunt to nie dać się upupić. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. A pacz, Valtornia, a podobno:
    "Facet to jednak nigdy kobiety nie zrozumie", jak to napisała wyżej Darciucha.


    Dzięki za osobisty wpis, może masz się ciągle nawracać, a ktoś razem z Tobą ;)

    OdpowiedzUsuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)