sobota, 26 marca 2011

Baśń jednej ze stu nocy*

       Wracaliśmy do domów poparzeni gorączką sobotniej nocy. Zimne, styczniowe powietrze studziło moje wypieki powstałe na skutek nieprzyzwoitej ekscytacji i przykrego zażenowania. Nawet moja koleżanka, niezła imprezowiczka, była zaskoczona dyskotekowymi obyczajami... albo raczej deficytem jakichkolwiek obyczajów w odwiedzonym przez nas klubie. "Rozumiem: nogi, dekolt... Ale wszystko na wierzchu?", "Niedługo zapomnimy o majtkach...", "I jeszcze disco w polu" - rozmawiali ze sobą Ci, którym jeszcze udawało się, mimo takich czy innych przeszkód, artykułować zrozumiałe wypowiedzi. "Brakuje mi normalnej potańcówy..." - dorzuciłem ze smutkiem. Od czasu, kiedy ze mną lepiej, odkryłem wielką radość w tańcu. W czasie choroby raczej nie  tańczyłem. Na imprezach zazwyczaj siedziałem w kącie i obserwowałem parkiet, jak wraz z rozpoczęciem stawiania tanecznych kroków i uściskiem dłoni partnerki/partnera opadały wszelkie maski, za którymi do tej chwili kryli się wszyscy przy stole.
       Za moment miał nastąpić punkt rozejścia na powrotnej drodze naszej niezadowolonej ekipy. Zbliżając się do Grand Hotelu coraz wyraźniejsze stawały się tony grającej kapeli i odgłosy rozkręconej imprezy. Zasięgając języka u młodych chłopaków, którzy na zewnątrz wśród kolumnady, wbrew oficjalnej wersji przedstawionej gronu nauczycielskiemu, wcale nie sztachali się świeżym powietrzem, dowiedzieliśmy się, że w kilkugwiazdkowym hotelu odbywa się właśnie studniówka. Za wielkimi oknami zabawa trwała w najlepsze. Rozbawione dziewczyny na parkiecie, wokół dziewczyn ich towarzysze upierający się, że to przedmaturalne przeciążenie umysłowe sprawia im te zauważalne trudności z utrzymaniem pionu. Stoły z lekka opróżnione z ciepłych dań i przystawek. Nie mogąc przegapić takiej okazji, zacząłem spontanicznie tańczyć przed szybą, a wystrojone maturzystki ochoczo podjęły moją inicjatywę. Jedna z nich nadzwyczaj. Nie zastanawiałem się długo, jak dostać się do środka budynku, w którym nie byłoby mnie stać na zakup zwykłej herbaty, nawet bez cukru. "Ważny jest strój... Czarne jeansy i adidasy jeszcze jakoś ujdą, ale ze sportowa bluzą i zimową kurtką może być trochę gorzej..." Po takiej analizie mojego powszedniego ubioru zrzuciłem z siebie niepasujące części garderoby i odkryłem czarną podkoszulkę o wysokiej łączliwości tekstylnej. "Wchodzę" - oświadczyłem grupie, której błędnie wydawało się, że limit wrażeń tej nocy został już wyczerpany, dotychczas przecież niechlubnie nadwyrężony. Podbiegłem z deka rozgolaszony do jednego z wietrzących się chłopaków i zapytałem, czy nie podzieli się ze mną swoją marynarką. Ten zgodził się użyczyć jej pod dwoma warunkami: "Masz dwie minuty i nie znikaj mi z oczu!" Założyłem prawie bez grymasu swój bilet wejściowy i, niczym Kopciuszek wbiegający na bal za pięć dwunasta, minąłem w pośpiechu wielkie drzwi i mniejszego od nich ochroniarza.
       Miałem niewiele czasu, na szczęście szybko udało mi się rozpoznać spośród mieniących się kolorów, srebno-czarną kreację. Onieśmielona nie chciała podać dłoni, a ja starałem się jej zakłopotanie nadrobić swoim uśmiechem. Piosenka nabierała tempa, a mój uśmiech stawał się zaraźliwy. Nasze odważniejsze figury zdawały się być odbiciem rosnącego poruszenia obtaczających nas wokoło ludzi. Niektórzy się śmiali, szczególnie moi znajomi przecierający oczy ze zdumienia na dworze, inni na sali byli chyba lekko zniesmaczeni, jednak moja "wróżka chrzestna" jednym okiem nieprzebłaganie spoglądała na marynarkę i przebieg jej szwów, a drugim na tarczę swojego zegara. "Kolego, czas minął" - nie omieszkał zawiadomić mnie kurator doglądający Luca na przepustce z niezbyt udanej nocy. Przeprosiłem dziewczynę na chwilę. Oddałem marynarkę, podziękowałem i wyraziłem chęć powrotu do nieznajomej.
       "Jak nie wyjdziesz, powiem ochroniarzom, że nie jesteś stąd i że nie zapłaciłeś." - oznajmił stanowczo.
       "Ale ja nic nie zjem, będę grzeczny!" - odparłem bez wyraźnej chęci wdawania się w dalszą dyskusję.
      "Ty nic nie rozumiesz. Ja ją znam. Ona ma chłopaka." - zabarwił swoją wypowiedź groźnym tonem mój osobisty kurator.
      "Spokojnie, zatańczę jeszcze raz i wychodzę" - podsumowałem, znowu bez ochoty na gadanie, kiedy muzyka wciąż grała, dziewczyna czekała, a ochrona coraz dokładniej zaczynała mi się przyglądać.
       Zatańczyliśmy jeszcze chwilę. Żałowałem, że tak krótko, przy odczuciu żalu cieszyłem się, że w ogóle jeszcze nikt mnie nie wygonił. Wraz z wygasaniem końcowej fermaty i towarzyszącego jej, tonicznego akordu, przyszło pożegnać się nie zamieniwszy ze sobą prawie ani słowa. Podziękowałem dziewczynie z odwzajemnionym uśmiechem, ucałowałem jej dłoń i... zacząłem biec. Na szczęście znałem dokładnie topografię hotelewego parteru w gmachu, którego iluminacja, swego czasu, świeciła przykładem dla urbanistów i architektów z całej Polski. Znajomość przebiegu równoległego korytarza pozwoliła mi zniknąć sprzed oczu ścigającego mnie już pracownika ochrony i tak dotarłem do jedynych otwartych drzwi tuż przed nim. Niestety nie trafiłem na to odblokowane skrzydło, natomiast sprawne rozważenie dylematu "ciągnąć czy pchać" zostało sparaliżowane lekkim popłochem. Podbiegł do mnie zdenerwowany człowiek, ja tylko uśmiechnąłem się szeroko i wyciągnąłem przed siebie otwartą dłoń, tak jakbym chciał powstrzymać nie tylko jego ciało, ale zarówno jego złość.

       "Dziękuję, panu. Mogłem zatańczyć z dziewczyną, która spodobała mi się za oknem. Naprawdę dziękuję."

      Ochroniarz zdębiał, uśmiechnął się również. Ja w tym czasie zdążyłem drugą dłonią otworzyć odpowiednie skrzydło z siłą wektorową o właściwie zorientowanym zwrocie.

      Następnego dnia, wysłałem jej wiadomość:

"Dziękuję za wspólny taniec przez szybę i nie tylko. ;)
Podziękuj też koledze, który użyczył mi 5-minutowej karty wstępu, czyli swojej marynarki.
Mam nadzieję, że nie popsułem zabawy.

Pozdrawiam!

Łukasz

PS Z pomocą znajomych znalazłem Cię po 10 minutach poszukiwań na facebooku i naszej klasie... "

*Historia oparta na faktach

9 komentarzy:

  1. gościu, żyjesz!
    jesteś niesamowity.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może to ta jedyna...?
    Nie zmarnuj takiej okazji!
    Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedyna ze stu?
    Noc na pewno... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje wyczucie rytmu znają wszyscy, którzy Cię... znają (wyszło mi maślano-maślanie). Taniec to magia, taniec to swoista gimnastyka, taniec to bliskość, nawet gdy nie tańczy się tanga, czy innego przytulańca. Ale lubię też sama sobie potańczyć.
    Noc pełna czarów... pozazdrościć :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Eh, jak słodko... :)
    jeszcze "kino - kawiarnia i spacer! w księżycową jasną noc..."

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie noce... Nierzadko raz w życiu :)
    Dziękuję za wizytę i już zmieniam adres w linkowni.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, jaki przystojny kucharz (lukiernik?). Uważaj tylko, bo wygląda mi to trochę na... bicie piany. A wiesz, że ta czynność niezbyt pozytywnie się kojarzy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cuuuudo:D Był ciąg dalszy? Jakoś rozwinęła się znajomość?

    Darciucha

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie rozwinęła.
    Chyba wystraszyłem dziewczę...

    OdpowiedzUsuń

Zostaw swój nick lub adres. Lepiej gada się z kimś konkretnym niż z Anonimem. ;)